Przemówienie prezydenta Lecha Kaczyńskiego na wiecu w Tbillisi w sierpniu 2008 roku było początkiem cyklu zdarzeń, które doprowadziły do katastrofy prezydenckiego samolotu przed lotniskiem w Smoleńsku równo 10 lat temu - 10 kwietnia 2010 roku.
Lech Kaczyński wspólnie z prezydentami Ukrainy, Litwy, Łotwy i Estonii poleciał do stolicy Gruzji, by sprzeciwić się rosyjskiej agresji na ten kraj. Wtedy padły te słowa:
- Jesteśmy po to, żeby podjąć walkę. Wszyscy wiemy, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, a pojutrze państwa bałtyckie. A później może i czas mój kraj, na Polskę - przemawiał Lech Kaczyński.
Po nich prezydent Kaczyński był przez Rosjan traktowany jak persona non grata - mówi Marek Pyza, publicysta tygodnika "Sieci" i portalu wPolityce.
- Kreml nie zapomniał mu nie tylko tego wystąpienia, ale całej tej operacji, niezwykle odważnej. Zebrania przywódców państw naszego regionu i pokazania tej jedności, bardzo głośnego sprzeciwienia się rosyjskiej agresji. I to w dużym stopniu zaważyło na stosunku władz federacji rosyjskiej do Lecha Kaczyńskiego, pod koniec 2009 i pod koniec 2010 roku - mówi Pyza.
Jak przyznaje Agaton Koziński z dziennika "Polska. The Times", to była podbudowa pod wielopiętrową politykę, jaką zwykła prowadzić Rosja. Putin chciał pokazać, że zależy mu na zmianie polityki w stosunku do Polski, ale to było tylko jedno piętro tego układu.
- Władimir Putin był uśmiechnięty i wyciągał rękę w kierunku Polski, a piętro niżej urządzali absolutny festiwal hejtu i nienawiści wobec Polski - czy to politycy typu Władimir Żyrinowski, czy całe otoczenie Kremla, politycy niskiego szczebla - mówił Koziński.
W efekcie doszło do zaplanowania osobnych wizyt premiera Donalda Tuska - 7 kwietnia, podczas której spotkał się z premierem Rosji Władimirem Putinem i prezydenta Lecha Kaczyńskiego trzy dni później. Do tej wizyty nigdy nie doszło. Prezydencki samolot rozbił się u podnóża pasa lotniska Siewiernyhj w Smoleńsku.
- Jesteśmy po to, żeby podjąć walkę. Wszyscy wiemy, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, a pojutrze państwa bałtyckie. A później może i czas mój kraj, na Polskę - przemawiał Lech Kaczyński.
Po nich prezydent Kaczyński był przez Rosjan traktowany jak persona non grata - mówi Marek Pyza, publicysta tygodnika "Sieci" i portalu wPolityce.
- Kreml nie zapomniał mu nie tylko tego wystąpienia, ale całej tej operacji, niezwykle odważnej. Zebrania przywódców państw naszego regionu i pokazania tej jedności, bardzo głośnego sprzeciwienia się rosyjskiej agresji. I to w dużym stopniu zaważyło na stosunku władz federacji rosyjskiej do Lecha Kaczyńskiego, pod koniec 2009 i pod koniec 2010 roku - mówi Pyza.
Jak przyznaje Agaton Koziński z dziennika "Polska. The Times", to była podbudowa pod wielopiętrową politykę, jaką zwykła prowadzić Rosja. Putin chciał pokazać, że zależy mu na zmianie polityki w stosunku do Polski, ale to było tylko jedno piętro tego układu.
- Władimir Putin był uśmiechnięty i wyciągał rękę w kierunku Polski, a piętro niżej urządzali absolutny festiwal hejtu i nienawiści wobec Polski - czy to politycy typu Władimir Żyrinowski, czy całe otoczenie Kremla, politycy niskiego szczebla - mówił Koziński.
W efekcie doszło do zaplanowania osobnych wizyt premiera Donalda Tuska - 7 kwietnia, podczas której spotkał się z premierem Rosji Władimirem Putinem i prezydenta Lecha Kaczyńskiego trzy dni później. Do tej wizyty nigdy nie doszło. Prezydencki samolot rozbił się u podnóża pasa lotniska Siewiernyhj w Smoleńsku.
Lech Kaczyński wspólnie z prezydentami Ukrainy, Litwy, Łotwy i Estonii poleciał do stolicy Gruzji, by sprzeciwić się rosyjskiej agresji na ten kraj. Wtedy padły te słowa:
Po nich prezydent Kaczyński był przez Rosjan traktowany jak persona non grata - mówi Marek Pyza, publicysta tygodnika "Sieci" i portalu wPolityce.