Najstarsi Polacy mieszkający na Białorusi wspominają dziś trudne lata świętowania Wielkanocy w czasach represji stalinowskich.
Wielu z nich trafiło na Syberię, gdzie były arktyczne mrozy, i do republik radzieckiej Azji Środkowej, gdzie słońce wypalało ziemię.
Helena Giebień była małym dzieckiem, gdy w 1951 roku wraz z babcią i mamą została wywieziona do Uzbekistanu za to, że pochodziła z rodziny kułackiej. Jak mówi, o Wielkanocy przypominał chleb, który przysłała babcia z rodzinnych stron.
- Moja babcia nie mogła przysłać jajka, ale przysłała chlebek, wysuszony i poświęcony. My dzieliliśmy się tym i składaliśmy życzenia. Zbieraliśmy się w gronie rodaków. Tam była cała dzielnica Polaków” - powiedziała Helena Giebień, która żyła w łagrach Uzbekistanu.
Jan Michałowicz, też pochodzący z okolic Lidy, został zesłany do łagrów na Syberię i Daleki Wschód Rosji. Jak mówi, tam powszechne były choroby i głód.
- Jakie tam święta? Żadnego nie było. Tylko raz w Komsomolsku dostałem cztery bochenki chleba i cukier. Podzieliliśmy to z innymi i jedliśmy. Odmówiliśmy pacierz. I Wigilia taka była, i Wielkanoc. Bardzo ciężko się żyło - wspomina Jan Michałowicz. Podkreśla, że przeżył zapewne dlatego, iż był młodym chłopakiem.
Mimo podeszłego wieku, zarówno Helena Giebień, jak i Jan Michałowicz udzielają się społecznie. Uczestniczą w pracach Związku Polaków na Białorusi, nieuznawanego przez miejscowe władze.
Helena Giebień była małym dzieckiem, gdy w 1951 roku wraz z babcią i mamą została wywieziona do Uzbekistanu za to, że pochodziła z rodziny kułackiej. Jak mówi, o Wielkanocy przypominał chleb, który przysłała babcia z rodzinnych stron.
- Moja babcia nie mogła przysłać jajka, ale przysłała chlebek, wysuszony i poświęcony. My dzieliliśmy się tym i składaliśmy życzenia. Zbieraliśmy się w gronie rodaków. Tam była cała dzielnica Polaków” - powiedziała Helena Giebień, która żyła w łagrach Uzbekistanu.
Jan Michałowicz, też pochodzący z okolic Lidy, został zesłany do łagrów na Syberię i Daleki Wschód Rosji. Jak mówi, tam powszechne były choroby i głód.
- Jakie tam święta? Żadnego nie było. Tylko raz w Komsomolsku dostałem cztery bochenki chleba i cukier. Podzieliliśmy to z innymi i jedliśmy. Odmówiliśmy pacierz. I Wigilia taka była, i Wielkanoc. Bardzo ciężko się żyło - wspomina Jan Michałowicz. Podkreśla, że przeżył zapewne dlatego, iż był młodym chłopakiem.
Mimo podeszłego wieku, zarówno Helena Giebień, jak i Jan Michałowicz udzielają się społecznie. Uczestniczą w pracach Związku Polaków na Białorusi, nieuznawanego przez miejscowe władze.