Polscy nurkowie znaleźli w Bałtyku niedaleko od polskiego brzegu rosyjską bombę ćwiczebną. Ekspedycja Baltictech eskplorująca wraki leżące na dnie morza zauważyła podczas rejsu unoszący się na wodzie metalowy przedmiot.
- Z daleka wyglądało to jak pława, ale to co zobaczyliśmy kompletnie nas zaskoczyło - wyjaśnia Marek Cacaj, nurek techniczny, szczeciński członek ekipy Baltictech. - Po skończonym nurkowaniu zobaczyliśmy, że coś pływa w wodzie. Podpłynęliśmy do tego i widać było, że to jest jakaś mina, bomba. Zastanawialiśmy się, co z tym zrobić i pierwsza myśl, że to jest niebezpieczne, ponieważ jakaś łódka przepływając mogła w to wpłynąć. Wiedzieliśmy, że raczej to nieuzbrojona bomba, bo pływała po powierzchni.
Okazało się, że ma cylindryczny kształt i pisaną cyrylicą inskrypcję. Po kontakcie z najbliższym portem - w Łebie (nurkowie byli w odległości 30 mil morskich od Łeby) ekipa wciągnęła znalezisko na pokład zgodnie z instrukcją usłyszaną przez radio. Pozostawienie dryfującego pocisku mogłoby narazić mniejsze jednostki na poważne uszkodzenie. Kiedy przedmiot płynął w stronę Łeby, Kapitanat powiadomił służby.
- Kapitanat Portu powiedział, żeby wrzucić to w ogródku pod wejściem i zostawiliśmy to. Po godzinie widzimy, że przyjeżdża straż pożarna, policja, saperzy i gruba akcja się szykuje, bo wszyscy przyjechali na sygnałach - relacjonuje Cacaj.
Okazało się, że ładunek jest niegroźny - w sobotę zabrali go saperzy. Dziwi jednak fakt, że bomba nie była obrośnięta glonami. Musiała być więc w wodzie od niedawna.
- Gdyby to było cztery miesiące w wodzie, to na pewno byłoby bardziej obrośnięte. Spotykamy nieraz różne obiekty, które pływają po wodzie i nawet zwykła butelka jest zielona i obrośnięta. Tym bardziej, że teraz wszystko kwitnie, więc myślę, że to bardzo świeża rzecz i mogło być 2-3 dni w wodzie - uważa Cacaj.
Ostatnie rosyjskie manewry na Bałtyku odbyły się na początku kwietnia - na wysokości Łotwy. Pocisk znaleziony przez nurków to UPLAB-50 - służący w rosyjskich wojskach do ćwiczenia likwidowania okrętów podwodnych.
Ekspedycja Baltictech zajmuje się poszukiwaniami wraków na dnie Bałtyku. Są tam również nurkowie techniczni ze Szczecina.
Okazało się, że ma cylindryczny kształt i pisaną cyrylicą inskrypcję. Po kontakcie z najbliższym portem - w Łebie (nurkowie byli w odległości 30 mil morskich od Łeby) ekipa wciągnęła znalezisko na pokład zgodnie z instrukcją usłyszaną przez radio. Pozostawienie dryfującego pocisku mogłoby narazić mniejsze jednostki na poważne uszkodzenie. Kiedy przedmiot płynął w stronę Łeby, Kapitanat powiadomił służby.
- Kapitanat Portu powiedział, żeby wrzucić to w ogródku pod wejściem i zostawiliśmy to. Po godzinie widzimy, że przyjeżdża straż pożarna, policja, saperzy i gruba akcja się szykuje, bo wszyscy przyjechali na sygnałach - relacjonuje Cacaj.
Okazało się, że ładunek jest niegroźny - w sobotę zabrali go saperzy. Dziwi jednak fakt, że bomba nie była obrośnięta glonami. Musiała być więc w wodzie od niedawna.
- Gdyby to było cztery miesiące w wodzie, to na pewno byłoby bardziej obrośnięte. Spotykamy nieraz różne obiekty, które pływają po wodzie i nawet zwykła butelka jest zielona i obrośnięta. Tym bardziej, że teraz wszystko kwitnie, więc myślę, że to bardzo świeża rzecz i mogło być 2-3 dni w wodzie - uważa Cacaj.
Ostatnie rosyjskie manewry na Bałtyku odbyły się na początku kwietnia - na wysokości Łotwy. Pocisk znaleziony przez nurków to UPLAB-50 - służący w rosyjskich wojskach do ćwiczenia likwidowania okrętów podwodnych.
Ekspedycja Baltictech zajmuje się poszukiwaniami wraków na dnie Bałtyku. Są tam również nurkowie techniczni ze Szczecina.
- Z daleka wyglądało to jak pława, ale to co zobaczyliśmy kompletnie nas zaskoczyło - wyjaśnia Marek Cacaj, nurek techniczny, szczeciński członek ekipy Baltictech.
Po godzinie widzimy, że przyjeżdża straż pożarna, policja, saperzy i gruba akcja się szykuje, bo wszyscy przyjechali na sygnałach - relacjonuje Cacaj.