W Paryżu ponownie wybuchły zamieszki między protestującymi i policją. W całym kraju blokowane są drogi na znak sprzeciwu wobec planów podwyżek cen paliwa.
Pola Elizejskie są zamknięte dla ruchu kołowego. Policja legitymuje pieszych, sprawdza zawartość ich toreb i plecaków.
Minister spraw wewnętrznych potępił demonstrantów na Twitterze. "1500 osób przybyło, by wzniecać nieporządki. Nasze siły porządkowe wypierają atakujących." - napisał Christophe Castaner. Według stacji BFM w zamieszkach uczestniczy około trzech tysięcy osób.
Jacline Mouraud, jedna ze spontanicznych liderek ruchu "Żółtych kamizelek", pochodząca z Bretonii agentka ubezpieczeniowa, zapewniła w telewizji LCI, że demonstranci nie są prowodyrami zamieszek.
- To godne pożałowania, że dochodzi do takich incydentów. Mówimy o ruchu pokojowym. Widzieć tego rodzaju zniszczenia, w Paryżu, to sprawia ból. Wandale to nie "Żółte kamizelki". To jest problem, jak tu wszystkich odróżnić. Nie jesteśmy tu po to, by demontować Francję" - powiedziała Mouraud.
Przed godziną 9.00 demonstranci próbowali przedrzeć się przez punkt kontrolny położony przy Łuku Triumfalnym. Rozpędzeni przy użyciu gazu łzawiącego rozbiegli się po sąsiednich ulicach i stamtąd próbują przedrzeć się na reprezentacyjną arterię miasta. Siły porządkowe użyły armatek wodnych.
Do zamieszek doszło także w Ardenach. W licznych miejscach Francji blokowane są drogi. Protest spotyka się z sympatią i wsparciem 85 procent społeczeństwa sprzeciwiającego się planom podwyżek paliw, przede wszystkim oleju napędowego, co ma według prezydenta Emmanuela Macrona mieć pozytywny wpływ na stan środowiska.
Protesty w ubiegłe weekendy zbierały po kilkaset tysięcy uczestników.
W tym roku ceny paliw we Francji zwiększyły się o 3,9 eurocentów za litr benzyny i 7,6 eurocentów za litr oleju napędowego. Od 1 stycznia mają one zostać podniesione odpowiednio o 2,9 oraz 6,5 eurocentów za litr.