W nocy z piątku na sobotę nad Pomorzem przeszły gwałtowne burze. Nawałnice zniszczyły m.in. obóz harcerski w Suszku w Borach Tucholskich. Dwie nastolatki zginęły, przygniecione przez upadające drzewa.

Jak mówi Piotr Tuzimek z Państwowej Straży Pożarnej w Szczecinie, w takich sytuacjach mimo wysiłków, czasem nie można zrobić więcej.

- Przy tego typu kataklizmach, często jest trudny dostęp do poszkodowanych. Zawsze jest zbyt mało sił i środków w stosunku do tego rozmiaru zniszczeń jakie napotykamy. Próbujemy robić co w naszej mocy. Jesteśmy szkoleni w odpowiedni sposób, natomiast czasami natury nie da się tak szybko pokonać jakbyśmy chcieli - mówi Tuzimek.

Mimo tej strasznej tragedii, rodzice harcerzy sygnalizowali, że ich dzieci dalej chcą jeździć na obozy - mówi psycholog Elzbieta Ciuksza.

- Dobrze, że dalej chcą jechać. To jest naprawdę bardzo dobre. Dlatego, że schowanie się do jakiejś takiej skorupy i "nie, bo nie, bo stanie się tragedia", to wtedy rzeczywiście taka alienacja, jakiekolwiek wyjazdy mogą być utrudnione. Jeszcze dla takich młodych ludzi i mogą w ogóle nigdzie nie wyjeżdżać - mówi Ciuksza.

Od soboty w całej Polsce, w tym także w Zachodniopomorskiem, trwa kontrolowanie obozów harcerskich. Na razie nie stwierdzono nieprawidłowości.