Radio SzczecinRadio Szczecin » Region
reklama
Zobacz
reklama
Zobacz
autopromocja
Zobacz
reklama
Zobacz

Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
Fot. NASA
50 lat od lotu, którego celem był "mały krok człowieka, ale wielki dla ludzkości". Posłuchajcie i zobaczcie jak przebiegała misja Apollo 11. Zapraszamy codziennie na kolejne fragmenty niebezpiecznej wyprawy na srebrny glob.
MISJA NA KSIĘŻYC - DZIEŃ 9
Odrzutowiec z potężną anteną na kadłubie ostrożnie podszedł do lądowania. Zadanie nie było łatwe, bo pas startowy kołysał się na falach Pacyfiku. Załoga lotniskowca USS Hornet czekała na ważne meldunki pogodowe, bo za kilka godzin na pokładzie miała
pojawić czwórka najważniejszych ludzi świata - jeden z Waszyngtonu i trzech z Księżyca. Słoneczny poranek zmienił się tymczasem w upalne południe.

Na helipadzie pojawił się śmigłowiec Marine One - odpowiednik samolotu Air Force One - wysiadł z niego prezydent Richard Nixon, a za nim wytoczyła się jego świta. Na mostek dotarł meldunek z Houston: "Gotowość do wejścia w ziemską atmosferę".

Z helipadu wystartował inny śmigłowiec - Old Navy 66: konstrukcja Sikorskiego przeznaczona do podejmowania wodujących załóg astronautów. Dźwigał już kapsuły Apollo 8, 10 a teraz ma podjąć "jedenastkę".

W Houston kontrolerzy mieli już w pogotowiu cygara. To taki zwyczaj po udanych misjach. Przy każdym stanowisku zatknięta była też niewielka amerykańska flaga. Wszyscy byli gotowi na ostateczny okrzyk radości - na minutę przed wejściem w atmosferę życzą jednak załodze: "Godspeed", co po polsku brzmiałoby: "z Bogiem".

Co dzieje się podczas wejścia w atmosferę z prędkością 13 kilometrów na sekundę? Cały manewr trwa około 13 minut. Przy takiej prędkości wokół modułu pojawiał się obłok plazmy - który przypomina języki ognia. Rzeczywiście temperatura na ceramicznych powłokach modułu dowodzenia wzrosła do ponad dwóch tysięcy stopni Celsjusza. Łączność z Houston zostaje na jakiś czas zerwana. Przez dwie minuty nikt nie wiedział, czy powłoki wytrzymały, czy spadochrony pozwoliły bezpiecznie opaść kapsule do wody, słowem: czy misja ostatecznie się powiodła. Po tym czasie w słuchawkach kontrolerzy usłyszeli wymarzone słowa.

Tak właśnie spełniło się marzenie nieżyjącego już wtedy prezydenta Kennedyego - człowiek poleciał na Księżyc i bezpiecznie wrócił na Ziemię. Stało się to przed końcem
dekady.

Fot. NASA

Old 66 z wysokości kilkunastu metrów opuścił uprząż, w którą mieli zaplątać się astronauci. Neil Armstrong, Neil "Buzz" Aldrin i Michael Collins wyglądali jak ekipa neutralizująca zagrożenie biologiczne - tymczasem to oni je stanowili, a przynajmniej mogli stanowić. Mieli na sobie szczelne skafandry i oddychali przez maski. W takich strojach trafili najpierw na USS Hornet, a tam prosto ze śmigłowca do kapsuły, w której przechodzili kwarantannę. Tak zakończyła się pierwsza wyprawa człowieka na Księżyc.

Po 40 latach od tej wyprawy podczas konferencji MasterMind Neil Armstrong usłyszał pytanie: kiedy w bezchmurną noc patrzy pan na Księżyc w pełni... o czym pan myśli? Odpowiedział, że o dziewczynach.

Neil Armstrong - pierwszy człowiek na Księżycu - zmarł 7 lat temu. Buzz Aldrin i Michael Collins mają się całkiem dobrze. Człowiek jeszcze 5 razy latał na Księżyc. Ostatni raz w 1972 roku. NASA zapowiada, że za 5 lat stanie tam ponownie.



MISJA NA KSIĘŻYC - DZIEŃ 8
Trzeba było dokonać kilku korekt w kursie. Wejście w ziemską atmosferę musiało odbyć się pod ściśle określonym kątem, żeby kapsuła nie odbiła się od niej, ani w niej nie spłonęła.

Ostatnią z korekt trzeba było wykonać na dzień przed lądowaniem. Południowy Pacyfik zmieniał kolor z ciemnego błękitu na ponury granat. Cień rzucała na niego potężna chmura, która niosła ze sobą ulewę i huraganowy wiatr - zmierzała dokładnie do miejsca, w którym mieli wodować astronauci.

Lotniskowiec USS Hornet musiał zmienić kurs i płynąć 400 mil w innym kierunku. Na pokładzie wszystko było już gotowe do przejęcia Neila Armstronga, "Buzza" Aldrina i Michaela Collinsa. Gotowa przede wszystkim była specjalna przyczepa, do której od razu mieli trafić astronauci. To na pozór zwykła przyczepa kempingowa - z łóżkami, szafkami, toaletą. Na zlecenie NASA wyprodukowała ją firma Airstream - co ciekawe, firma działa do dziś. Wciąż produkuje identyczne przyczepy - z błyszczącego metalu, wyglądające dokładnie jak w latach 60. Z NASA też wciąż wiele je łączy - na przykład kosmiczne ceny.

Tymczasem Neil Armstrong - pierwszy człowiek na księżycu - jeszcze przed wejściem w atmosferę czuł, że musi coś powiedzieć - choć mówił zwykle niewiele. Nie chciał czekać z tym do chwili postawienia stopy na suchym lądzie, ani do konferencji prasowej. Nie miał też stuprocentowej pewności, że do takowej dojdzie, bo lądowanie było jednak bardzo ryzykownym manewrem. Armstrong podziękował więc jeszcze z kosmosu tysiącom ludzi, których misja Apollo była dziełem: inżynierom, kontrolerom, fizykom, matematykom - każdemu, kto przyłożył rękę do pierwszego ludzkiego spaceru po Księżycu.

Fot. NASA
Niecałe 100 tysięcy kilometrów od Ziemi astronauci próbowali jeszcze odrobinę wypocząć. Następne lata pokażą, że to ich ostatnie spokojne chwile - bez blasku fleszy, tysięcy mikrofonów, próśb o autografy. Nawet podczas kwarantanny w przyczepie nie będą mieli zbyt wiele czasu dla siebie.



MISJA NA KSIĘŻYC - DZIEŃ 7
Pancernik "Yamato" był w 1941 roku największym na świecie okrętem tego typu. Był chlubą japońskiej marynarki wojennej. W 1945 roku - jako ostatni pancernik w historii - został zatopiony podczas rejsu na Okinawę. Jego załoga miała bronić wyspy do ostatniej kropli krwi - nie wytrzymała jednak pod naporem ognia amerykańskich myśliwców i bombowców startujących z lotniskowca USS "Hornet".

"Hornet" z kolei był chlubą US Army. Dziś stojąc na jego mostku można podziwiać most Golden Gate w San Francisco. Podziwiać może każdy, bo okręt został przekształcony w muzeum na wodzie, a właściwie pół muzeum - pół hotel. Nocują na jego pokładzie jednak tylko goście o stalowych nerwach, bo lotniskowiec owiany jest złą sławą - najbardziej nawiedzonego statku w USA.

W czerwcu 1969 roku USS Hornet wrócił z Wietnamu. Krótko potem jego załoga dowiedziała się o nowym zadaniu, zupełnie innym niż te, które wykonywała na morzu do tej pory - marynarze mają podjąć z wody pierwszych ludzi, którzy stanęli na księżycu. 10 lipca "Hornet" opuścił Pearl Harbour z dziennikarzami, naukowcami i dostojnikami państwowymi na pokładzie. 12 dni później był już w miejscu, w którym pod czaszami trzech ogromnych spadochronów miała spokojnie opaść do wody kapsuła Apollo 11 z Neilem Armstrongiem, "Buzzem" Aldrinem i Michaelem Collinsem. To dopiero ironia: zaledwie miesiąc po powrocie z wojny, w której chodzi przecież o zabijanie, żołnierze
podejmą na pokład astronautów, dzięki którym cała ludzkość - niezależnie od narodowości, przekonań i koloru skóry - dokonała olbrzymiego skoku.

Fot. NASA
Tymczasem astronautów od domu dzieli już tylko 200 tysięcy kilometrów. Lot z Księżyca przebiegał zupełnie bez problemów, choć nad miejscem lądowania zaczęły powoli zbierać się ciemne chmury.



MISJA NA KSIĘŻYC - DZIEŃ 6
"Zrządzeniem losu ludzie, którzy wyruszyli na Księżyc, by w pokoju go badać, pozostaną na nim, by spocząć w pokoju. Ci dzielni ludzie, Neil Armstrong i Edwin Aldrin, wiedzą, że nie ma już dla nich nadziei na ratunek. Ale wiedzą też, że z ich ofiary płynie nadzieja dla całej ludzkości."

Kartka papieru, na której wydrukowano treść przemówienia prezydenta Richarda Nixona była już kompletnie niepotrzebna. Napisano je na wypadek niepowodzenia misji. Kapłan prowadzący ceremonię miał po tych słowach powierzyć dusze astronautów "najgłębszej z głębi".

Tymczasem na pokładzie modułu dowodzenia Apollo11 wraca na Ziemię trzech mężczyzn w bardzo dobrych humorach. Skafandry dwóch z nich wciąż pokryte były księżycowym pyłem. Neil Armstrong, Edwin "Buzz" Aldrin i Michael Collins znów lecieli z prędkością prawie 40 tysięcy kilometrów na godzinę. Księżyc w iluminatorze powoli malał. Przed nimi niewiele ponad 3 doby lotu. Collins mógł wyzbyć się swojego największego lęku w czasie całej misji - bał się, że będzie musiał wrócić na Ziemię bez kolegów.

Fot. NASA
W Houston atmosfera była luźniejsza niż zwykle - do wykonania pozostał ostatni manewr - wejścia w ziemską atmosferę. Ale przecież był to manewr wykonywany już kilkanaście razy przez misje załogowe i jak dotąd kończył się pełnym sukcesem.

Na pokład lotniskowca USS Hornet trafiła z kolei dziwna blaszana kapsuła - wielkości przyczepy campingowej. Była z resztą jak przyczepa wyposażona - szafki, łóżka, toaleta. To do niej, tuż po wyłowieniu z oceanu miała trafić załoga Apollo 11. Naukowcy nie wiedzieli czy astronauci nie przywleką z Księżyca jakichś tajemniczych bakterii - trzeba było ich więc poddać kwarantannie. Na razie - nawet jeśli toczyła ich jakaś księżycowa zaraza, nie dawała objawów. I nie psuła humorów.



MISJA NA KSIĘŻYC - DZIEŃ 5
Jak wygląda najbardziej samotny człowiek na świecie? Oto krótki opis: ma na sobie skafander NASA, jest podpięty do kilku przewodów monitorujących funkcje życiowe. Cała Ziemia słyszy niemal każde jego słowo - choć dzielą go od niej 384 tysiące kilometrów. Za cienką ścianą kapsuły nie ma prawie nic. Jest tylko Księżyc i blaszana puszka naszpikowana technologią, a w niej dwóch kolegów, którzy z każdą chwilą oddalają się coraz bardziej - w stronę najpiękniejszych kart historii ludzkości. Michael Collins został na pokładzie modułu Columbia. Miał krążyć dookoła Księżyca i czekać na powrót Neila Armstronga i "Buzza" Aldrina. Wiedziałem, że jestem sam w sposób, w jaki jeszcze nikt nie był - to słowa Collinsa.

"Orzeł ma skrzydła" - Neil Armstrong poinformował kontrolę lotów w Houston, że moduł ma sterowność i zmierza do celu. Od tej chwili miną dokładnie 2 godziny i 33 minuty, podczas których astronauci pokonają 15 kilometrów. Co ciekawe - paliwa mają tylko na 4 minuty ciągłego spalania. To ma pozwolić na niewielkie korekty miejsca lądowania.

Kolejni kontrolerzy w Houston dają zgodę na lądowanie. Po ostatnim "Go" załoga jest zdana tylko na siebie, choć jeśli wydarzy się tragedia - jej świadkiem będzie cały świat.

Morze Spokoju nie okazało się jednak takim pustkowiem jak spodziewali się wszyscy. "Orzeł" roztrzaskałby się na kawałki o kamienie wielkości samochodów, gdyby nie szybka decyzja Armstronga - lecimy dalej. Lecimy, choć kończy się paliwo.

"Buzz" co chwilę raportował o pustoszejącym baku - 40, 30, 25. Wysokość 50 stóp, 40. Uparcie bijący alarm 1201 ledwo pozwalał się skupić. Houston powtarzało - ignoruj, ignoruj.
Fot. NASA
Armstrong znalazł miejsce - leciał niemal na oparach. W iluminatorze widać było cień lądującego modułu. W końcu padły pierwsze słowa człowieka na księżycu - powiedział "Buzz" Aldrin, choć wszyscy zapamiętają słowa Neila Armstronga: "Orzeł wylądował".



Pył ułożył się pod butem idealnie w kształt podeszwy. Konsystencją przypominał mąkę, ale miał lekko szarawy kolor. Podłoże było stabilne - "Orzeł" wbił się w nie zaledwie na kilka centymetrów. Ślad po pierwszym kroku człowieka na Księżycu Neil Armstrong udokumentował zdjęciem. Za kilkanaście godzin nie zostanie po nim żaden inny ślad, bo odrzut spalin startującego modułu rozwieje pył - przewróci też amerykańską flagę wbitą przez astronautów.

Neil odpiął linę asekuracyjną. Sprawdził najbliższą okolicę i przygotował się do zrobienia zdjęcia wychodzącego z lądownika Buzza Aldrina. Nie było czasu wolnego - trzeba było w pośpiechu zebrać próbki - łącznie ponad 21 kilogramów. Armstrong kilka odłamków skał schował do plastikowego worka i włożył do kieszeni - to na wypadek, gdyby trzeba było z jakiegoś powodu przerwać misję. 384 tysiące kilometrów dalej - w Houston aż gęsto było od dymu cygar. Całe centrum kontroli lotów świętowało półmetek misji Apollo11. Półmetek - bo przecież astronauci mieli jeszcze bezpiecznie wrócić na Ziemię. Tłumom obserwującym przebieg misji w telewizji, albo zebranym na placach i skwerach ten półmetek jednak wystarczył: człowiek stanął w końcu na Księżycu - odkryliśmy nowy ląd.

Kreml również obserwował to, co dzieje się na Księżycu. Człowiek sowiecki również miał tam stanąć - ale ten wyścig Związek Radziecki przegrał - i to w fatalnym stylu. Sonda Łuna 15 wysłana z kosmodromu w Bajkonurze 3 dni przed startem rakiety Saturn V roztrzaskała się o powierzchnię Srebrnego Globu mniej więcej w tym samym czasie, kiedy byli na nim Amerykanie.

Księżycowy spacer dobiegł końca. Neil i Buzz mogli wystartować w stronę orbitującego nieopodal modułu Columbia - tam czekał na nich Michael Collins - najbardziej samotny człowiek we wszechświecie.



MISJA NA KSIĘŻYC - DZIEŃ 4
Trudno nazwać to wrzawą. Kilku naukowców rozmawiało przy kubku kawy - pracowali w tym miejscu już od dobrych kilku lat, wypili jej hektolitry, ale i tak musieli zapłacić za nią 5 centów. Matematycy i fizycy analizowali plan lotu w swoich pokojach, od czasu do czasu ktoś podrzucał im najświeższe dane - obliczenia się zgadzały: Orzeł wyląduje w Mare Tranquilliatis, czyli miejscu nazwanym Morze Spokoju, ale wcześniej będzie musiał znacznie zwolnić - na razie połączony z modułem Columbia lądownik mknie z prędkością 38 tysięcy kilometrów na godzinę. To stanowczo za szybko, żeby płynnie wejść w pole grawitacyjne Księżyca.

W centrum kontroli lotów Jim Lovell przekazuje niezbędne instrukcje załodze Apollo 11. Capcom celowo wybierał do tego celu innych astronautów. Potrafili przełożyć trudny, naukowy język na wojskowy żargon, a wtedy rodowód niemal każdego astronauty sięgał US Army. Poza tym astronauci stanowili grupę przyjaciół - razem się szkolili, spędzali wieczory przy barbeque, razem też przeżywali porażki. Ale nie dziś - dziś wszystko szło jak po maśle. Lovell chłonie informacje jak gąbka - już wie, że sam niedługo też poleci w stronę Księżyca w misji Apollo 13. Nie wie tylko, że nigdy nie będzie mu dane postawić stopy na srebrnym globie. To właśnie on za niecały rok powie: "Houston mamy problem".
Fot. NASA
Tymczasem Apollo 11 zaczął zwalniać. Żeby było to możliwe, trzeba było obrócić cały moduł o 180 stopni i odpalić główny silnik. Wyobraźcie sobie, że jedziecie rozpędzonym samochodem po tafli zamarzniętego jeziora, co więcej samochód nie ma ani hamulców ani wstecznego biegu - żeby się zatrzymać trzeba obrócić pojazd i docisnąć gaz do dechy. Dokładnie to musieli zrobić z modułem dowodzenia Armstrong, Aldrin i Collins. Za chwilę mieli też zobaczyć jedno z najbardziej tajemniczych miejsc znanych człowiekowi - ciemną stronę Księżyca. Radiowa łączność z Houston została zerwana.

Ostatnie zadanie czwartego dnia: Neil i Buzz w trakcie orbitowania wokół księżyca mają zejść do lądownika. Trzeba sprawdzić czy Orzeł rozwinie bezpiecznie skrzydła. Morze Spokoju jest już na wyciągnięcie ręki. Apollo - tu Houston. Zdrzemnijcie się chłopaki. Przed wami ciężki dzień.



MISJA NA KSIĘŻYC - DZIEŃ 3
To my jesteśmy odpowiedzialni za śmierć tych ludzi. Błędy nie mają prawa się powtórzyć. Musimy być twardzi i kompetentni. "Tough and competent". Twardzi - bo nie możemy się bać przerwania misji, kiedy coś idzie nie tak i kompetentni - bo musimy wiedzieć co robimy i jakie to przyniesie konsekwencje. Kiedy w 1967 roku Gene Kranz - kierownik misji Apollo 1 mówił do swojego zespołu, był załamany. Kilka dni wcześniej zginęli pierwsi Amerykanie w historii podboju kosmosu. Na jego zmianie i o ironio - zginęli na Ziemi podczas prób łączności. Źle zaizolowany kabel wygenerował iskrę w wypełnionej czystym tlenem kapsule. Włazu nie dało się otworzyć. Gus Grissom, Ed White i Roger Chaffee spłonęli żywcem, zanim dotarły do nich ekipy ratunkowe. Cały program Apollo stanął pod wielkim znakiem zapytania.
Fot. NASA
18 lipca 1969 roku łączność między centrum kontroli lotów w Houston a modułem dowodzenia Apollo 11 była świetna. Do astronautów lecących na Księżyc docierały wszystkie komunikaty, a i dowódca misji - Neil Armstrong, meldował o wykonaniu kolejnych zadań. Chciałoby się powiedzieć "rutyna", ale co rutynowego może być w pierwszej misji na księżyc? Astronauci mieli na pokładzie kamerę. Dzięki niej zrobili show transmitowany na cały świat. Buzz Aldrin oprowadzał po wnętrzu modułu księżycowego, filmował go Michael Collins. Były uśmiechy, pozdrowienia i żarty. Najmniej mówił Armstrong, ale z tego właśnie słynął.
Fot. NASA
W Houston na dużym monitorze transmisję oglądał Gene Kranz. Był skupiony. Wiedział, że pech atakuje właśnie w takich chwilach. Pamiętał doświadczenia sprzed zaledwie dwóch lat. Krótko po tym, kiedy transmisja wideo się skończyła, Księżyc przestał mieścić się w iluminatorze. Zostało do niego raptem niecałe 100 tysięcy kilometrów, a to już tylko krok - Wielki dla człowieka, ale nie dla ludzkości. Trzeba było tylko dolecieć i bezpiecznie wylądować.



MISJA NA KSIĘŻYC - DZIEŃ 2
Kolejny niedopałek papierosa trafił do niedużej szklanej popielnicy. Jeszcze się dymił, ale nikt nie zwracał na to szczególnej uwagi. O wiele ważniejsze było to, co działo się w kilkudziesięciu monitorach i na wielkiej tablicy, która w centrum kontroli lotów przypominała coś na kształt multimedialnego prezbiterium. Gene Kranz - kierownik misji Apollo 11 - zerkał raz na lekarza misji, raz na zespół odpowiedzialny za komunikację z modułem dowodzenia - tak zwany CAPCOM - czyli Capsule Communication. W tym samym czasie ten właśnie moduł z trzema astronautami na pokładzie oddalał się od Ziemi z prędkością prawie 40 tysięcy kilometrów na godzinę. Astronauci Michael Collins, Edwin "Buzz" Aldrin i Neil Armstrong mieli trochę czasu dla siebie. Mogli coś zjeść, a nawet się zdrzemnąć po trudnych manewrach: wyjścia z orbity okołoziemskiej i połączenia modułu dowodzenia z modułem księżycowym. Przed nimi jeszcze ponad 200 tysięcy kilometrów podróży przez bezkres kosmosu.
Fot. NASA
Kiedy Ziemia w iluminatorze malała a Księżyc stawał się coraz większy, z centrum kontroli lotów w Houston przyszedł komunikat: Hej, a wiecie, że dziś jest 3. rocznica startu Gemini 10? Była to jedna z misji, które miały przygotować astronautów właśnie do programu Apollo. Na pokładzie dwuosobowej wtedy kapsuły był Michael Collins - teraz pilot modułu dowodzenia Apollo 11. I to jemu Houston życzyło wesołej rocznicy.
Fot. NASA
Żeby trafić na orbitę okołoksiężycową trzeba wręcz chirurgicznej precyzji. Odchylenie statku o jeden stopień mogłoby spowodować minięcie się z celem o tysiące kilometrów i fiasko misji. Podczas lotu trzeba było dokonać korekty. Niemal każde polecenie z Houston kierownik lotu Gene Kranz okupował wypaleniem papierosa. Centrum z resztą przypominało jedną wielką palarnię. Po 50 latach - przy okazji otwarcia odnowionego centrum kontroli lotów Kraz powie: wypalono tu tyle papierosów, że powaliłyby Godzillę, a ilość wypitej kawy przyprawiłaby o zawał wieloryba. Najbardziej stresujący czas miał jednak dopiero nadejść: 20 lipca.



MISJA NA KSIĘŻYC - DZIEŃ 1
Widzieliście kiedyś katedrę Świętego Jakuba w Szczecinie? Stańcie przed jej wejściem i spójrzcie na sam szczyt iglicy. To wysokość 110 metrów - to dokładnie tyle, ile mierzyła rakieta Saturn V. Wyobraźcie sobie, że wnętrze wieży wypełnione jest tlenem i wodorem, a na tej ogromnej bombie siedzi trzech mężczyzn. Tylko tak można uzmysłowić sobie potęgę rakiety i geniusz konstruktorów, którzy potrafili okiełznać moc równą bombie atomowej. Trudno natomiast wyobrazić sobie co czuło owych trzech mężczyzn siedzących na tej bombie. Kiedy mieszanina gazów zetknęła się z iskrownikami, silniki wypchnęły masę trzech tysięcy ton w stronę Księżyca.
Fot. NASA
Wstrząsy podczas ucieczki z ziemskiej atmosfery były nieporównywalnie mocniejsze niż jakiekolwiek turbulencje w samolocie. Przeciążenie wgniatało w fotel. Dowódca misji Apollo 11 Neil Armstrong raportował co chwilę o rozpoczęciu kolejnych procedur - obrotu rakiety i zmiany kąta jej nachylenia. Huk startującego Saturna było ponoć słychać nawet w odległości kilkudziesięciu kilometrów od przylądka Canaveral na Florydzie.
Fot. NASA
Po niecałych dwóch minutach od rakiety odczepia się jej pierwszy człon - mierzący 42 metry. Spłonie w ziemskiej atmosferze. Kolejny silnik sprawi, że rakieta trzy razy okrąży Ziemię - zanim ruszy w stronę Księżyca, żeby wypełnić obietnicę daną przez prezydenta Johna Kennedyego w maju 1961 roku: że jeszcze przed końcem dekady człowiekowi uda się wylądować na srebrnym globie i bezpiecznie wrócić na Ziemię.


Misja na Księżyc - dzień 1
Misja na Księżyc - dzień 2
Misja na Księżyc - dzień 3
Misja na Księżyc - dzień 4
Misja na Księżyc - dzień 5
Misja na Księżyc - dzień 5
Misja na Księżyc - dzień 6
Misja na Księżyc - dzień 7
Misja na Księżyc - dzień 8
Misja na Księżyc - dzień 9

Najnowsze Szczecin Region Polska i świat Sport Kultura Biznes

12345
12345
Autopromocja
Zobacz

radioszczecin.tv

Najnowsze podcasty