Większość biorących udział w demonstracjach to imigranci, którzy wyglądem różnili się od rdzennych mieszkańców Szwecji i rzecz jasna od większości policjantów, którzy nielegalne protesty, z uwagi na ryzyko epidemiologiczne, próbowali rozwiązywać. Ich organizatorzy doskonale wiedzą, że znakomita większość imigrantów, z wielu powodów (w tym tych rasowych), gardzi Szwedami. Nie trudno było przewidzieć jak, zareagują mieszkańcy tzw. stref no-go, na policyjne kordony przy rozlegających się okrzykach „Nie chcemy faszystów na naszych ulicach" piskliwie wznoszonych przez nastoletnie Szwedki.
Aż dziw bierze, że nigdy dotąd nie zorganizowano w Szwecji, protestów przeciwko rodzimym sprawcom brutalnych gwałtów, biciu i poniżaniu słabszych czy starców. Czy też przeciwko masowej eutanazji pensjonariuszy domów opieki chorych na CPVID-19. No ale, jak to powiedziała jedna panienka uczestnicząca w demonstracji w Göteborgu: „Mam to gdzieś, że ktoś umiera z powodu koronawirusa, tam przecież zabito człowieka z powodu koloru skóry". Niestety większość szwedzkiej młodzieży, mówiąc ich językiem „łyka", całą tę papkę podkręconą wypowiedziami gwiazdeczek o wszechobecnym rasizmie, z którym trzeba walczyć, bo inaczej w naszym kraju pojawi się ktoś w rodzaju Tumpa.
Bo o tym, że to lewica czerpie garściami zyski z tych protestów, mówić w Szwecji nie wypada. Felietonista poczytnego i opiniotwórczego dziennika Sydsvenskan Mats Skogskär został przez swoją redakcję usunięty z tego stanowiska po tym, co, napisał na Twiterze, „Widząc, jak [szwedzka] lewica podnieca się, kiedy podczas zamieszek w USA plądrowane są sklepy i dochodzi do aktów przemocy, to łatwiej jest mi zrozumieć jej dążenie do stworzenia podobnych warunków tutaj, aby na bazie imigracji, powstała upośledzona klasa niższa".