W 1975 roku ówczesny premier Olof Palme przekonany był o tym, że jako przywódca kraju wyznaczającego światu trzecią drogę, musi pokazać, że bogatą Szwecję stać na więcej. Pomoc humanitarna i polityczne wsparcie dla lewicowych tzw. ruchów narodowo-wyzwoleńczych w Afryce, Azji czy Ameryce Płd już nie wystarczało. Przekonał partię na której stał na czele, że w wymiarze międzynarodowym Szwecja zyska, jeżeli postawi na multikulturalizm. Riksdag jednomyślnie przyjął wtedy ustawę o imigracji i polityce państwa wobec mniejszości etnicznych.
Ustawa miała na celu ubogacić kulturowo Szwecję i szybko przekształcić Szwedów w naród ludzi otwartych na ludzi innych nacji. Przybywające do kraju imigranci otrzymali możliwość, którą mają po dziś dzień; czy starać się asymilować czy pozostać wiernym swojej kulturze, religii i językowi. Instytucje państwa zostały zobligowane do tego, aby bez różnicy na dokonany wybór, każdemu to umożliwić i każdego wspierać.
Dla Szwedów, przymusowa tolerancja jest jedną ze składowych ich zakłamanej tożsamości. Tylko ok. ponad 20 procent z nich odczuwa w tej mierze dyskomfort i dlatego głosuje dziś i po cichu wspiera partię Szwedzcy Demokraci, która jako jedyna opowiada się za całkowitym zatrzymaniem imigracji.
Dlatego wydaje się, że konstrukty zrodzone w głowach ludzi, którzy otwarcie boję się przyznać do tego, że nie są idealni, nie wytrzymują zderzenia z rzeczywistością. A ta najnowsza, mrozi krew w żyłach:
Ponad 5 tysięcy młodych mężczyzn działa w grupach przestępczych. Ponad 50 trwających konfliktów między gangami z przedmieść. 40 klanów rodzinnych, których jedynym celem jest działalność przestępcza. Ponadto kilka tysięcy radykalnych islamistów działających jakoby w imieniu szwedzkich muzułmanów, szczodrze finansowanych przez państwo.