Stanowisko premiera można w pełni zrozumieć. Szwecja obecnie chętnie przyjmowałaby mniej migrantów, gdyby działał mechanizm przymusowej relokacji przybyszy dobijających się do granic Unii Europejskiej. Szwedzkie państwo, choć wciąż jest jednym z najbogatszych na naszym kontynencie, odczuwa już skutki swojej nieodpowiedzialnej polityki migracyjnej.
Tysiące przyjętych w latach 2015-2016 migrantów stanowi dziś dla wielu szwedzkich gmin wielkie obciążenie. Po tym, jak z budżetu państwa przestały płynąć środki na pomoc socjalną dla azylantów samorządy muszą ciąć wydatki. Szczególnie w małych miejscowościach, gdzie brakuje przemysłu.
Wielu lokalnych polityków w wyludnionych miasteczkach widziało w imigracji szansę na rozwój. W 2015 roku władze mówiły, że Szwecję zaleje "deszcz kompetencji". W mediach przytaczano fałszywe dane na temat wykształcenia przyszłych współmieszkańców. Po okresie rozpatrywania wniosków o azyl uchodźcy mieli szybko nauczyć się języka i pracować ponownie swoich zawodach.
Samorządy nie mogły się doczekać nowych obywateli. Mieli bowiem zasilić przychodnie i szpitale oraz miejskie instytucje. Ci mniej wykształceni mieli być zachętą dla przedsiębiorców, którzy woleli przenieść produkcję do krajów bałtyckich lub Polski.
Okazało się, że niewielki procent migrantów posiadających wyższe wykształcenie po uzyskaniu pozwolenia na pobyt stały wybrała osiedlenie się w większych miastach. Tysiące migrantów, często analfabetów, nie miała większych aspiracji i godziła się na przydzielenie ich do małych gmin w głębi kraju.
Jedną z gmin, która w nadziei na podreperowanie swojego budżetu przyjęła setki migrantów jest - licząca dziś ponad 10 tysięcy mieszkańców - gmina-miasto Filipstad. Gminie, gdzie do lat 80. wydobywało się rudę żelaza i mieszkańcom żyło się dostatnio - dziś grozi bankructwo. 24 procent jej mieszkańców to imigranci. Tylko co dziesiąty z nich posiada zatrudnienie. Prawie dwa tysiące osób utrzymuje się z zasiłków wypłacanych przez pomoc społeczną z budżetu gminy.
Władze centralne utrzymywały pobyt tych ludzi w gminie przez okres dwóch lat. Teraz odpowiedzialność za nich spoczywa na samorządzie.
- W jaki sposób analfabeta może w ciągu kilku lat być gotowym do podjęcia pracy?! Przeanalizowaliśmy sytuację każdej z tych osób. Większość z nich przez długie lata nie będzie mogła podjąć pracy. Finansowo nie damy rady. Będziemy musieli wystąpić z wnioskiem o upadłość - powiedział jednej z gazet Claes Hultgren, burmistrz Filipstad.
Wiele innych gmin ma podobne problemy. Aby sprostać wyzwaniom - tną wydatki. Niektóre zamroziły podwyżki dla pracowników, inne muszą przeznaczać mniej środków na oświatę, służbę zdrowia i opiekę nad ludźmi starszymi.
Dziwi jednak naiwność szwedzkiego premiera, że Polska i Węgry zgodzą się na przyjmowanie do siebie ludzi, którzy chcą polepszyć własną sytuację materialną kosztem innych nie dając nic w zamian. Na taki gest mogą pozwolić sobie ci politycy, którzy chcą, by ich kraje za wszelką cenę posiadały status humanitarnego mocarstwa.