Szczecińska Lista Przebojów
Radio SzczecinRadio Szczecin » Szczecińska Lista Przebojów » ARCHIWUM
"Ale świetne miejsce! Wygląda jak z filmu Davida Lyncha"... Jessie Ware rozpoczęła swoją pierwszą trasę koncertową w dublińskim Sugar Clubie. Powyższe słowa, jakie wypowiedziała po zaśpiewaniu pierwszego utworu, utwierdziły mnie w przekonaniu, że dziewczyna lubi kameralne sale koncertowe. Parę miesięcy temu wystąpiła w warszawskim studiu im. Agnieszki Osieckiej tylko dla... dwudziestu osób! Lubi też, kiedy publika zakręci sobie nogą przy jej piosenkach. Szkoda, że publika rozkręciła się dopiero pod sam koniec występu. Ludzie ruszyli masowo na skromny parkiecik przed sceną dopiero podczas kończącego występ "Running". Popularność tej dziewczyny w Polsce rośnie w zastraszającym tempie, występ zaplanowany na połowę listopada w Poznaniu został przeniesiony do większego obiektu. Tu, w Irlandii, jak na razie bez szału, wypełniony po brzegi Sugar Club nie zmieścił więcej niż 150 osób. Wyśmienite przyjęcie sugeruje jednak, że to ostatni występ tej pani w tak małym klubie.
Kolejna dziura w moich koncertowych marzeniach została załatana. Zobaczyłem występ zespołu Dead Can Dance! Zespołu, który dla wielu Polaków jest wyjątkowy. Nie tylko z powodu faktów, że jedna z płyt Lisy Gerrard zatytułowana jest "Dziękuję Bardzo" i że jest żoną Polaka Jacka Tuszewskiego, ale dlatego, że w latach 80tych, kiedy nie było normalnego dostępu do płyt, Polskie Radio "grało" ich utwory, dzięki czemu osiągnęli status zespołu nieśmiertelnego, ponadczasowego. Zespół był jedną z najjaśniejszych gwiazd legendarnej brytyjskiej wytwórni muzycznej 4AD. Duet ten przekopywał tereny "world music" na długo zanim ta stała się popularna. Ba! Na długo zanim nawet powstał ten termin! W latach 1981-1996 nagrali siedem albumów studyjnych i jedną koncertówkę, po czym w 1998 roku wytwórnia 4AD wydała oświadczenie, że duet zakończył działalność. Po latach solowych zmagań wrócili jednak w 2005 roku, ale tylko by pograć koncerty. Odżyły dawne pretensje i prace nad nowymi piosenkami spełzły na niczym. Potem znowu słuch o nich zaginął. Prawdziwym powrotem można nazwać ten obecny, bo oprócz wielkiej trasy koncertowej pojawił się też nowy album studyjny. Pierwszy od 1996 roku! Płyta nazywa się "Anastasis", ukazała się latem tego roku i zespół postanowił wykonywać ją w całości na obecnej trasie. O tym, że tak będzie dowiedziałem się już wcześniej, czytając wywiady z Brendanem Perrym. Muzyk szumnie zapowiadał też, że usłyszymy wiele utworów nigdy "na żywca" nie granych. Tym bardziej zaostrzyłem sobie apetyt, zacierając jednocześnie dłonie. Niestety, na dziewiętnaście zagranych naliczyłem jedynie trzy prawdziwie premierowe rzeczy ("Lamma Bada", "Ime Prezakias", "Rising Of The Moon"). Ten ostatni zaczyna się identycznie jak "Wandering Star" z solowego albumu Gerrard "The Silver Tree". Mało tego... z całego studyjnego dorobku grupy pojawiły się jedynie 3(!!!) kompozycje! "Nierika", "The Host Of Seraphim" i "The Ubiquitous Mr. Lovegrove" to zdecydowanie za mało z tak wspaniałego muzycznego katalogu tego duetu! Do tego grali je wcześniej na koncertach, a przecież ich płyty skrywają dziesiątki przepięknych pieśni nigdy wcześniej na scenie nie prezentowanych! "Rakim" także miał już swoją premierę na koncertowej "Toward The Within". Pominęli zupełnie (z wyjątkiem "The Host Of Seraphim") całe lata 80te, w tym dla wielu ludzi najwspanialszą płytę w ich dorobku "Within The Realm Of A Dying Sun" :(
"Wczoraj wieczorem, trzynastego listopada 2019 roku w wieku osiemdziesięciu pięciu lat zmarł słynny kanadyjski kompozytor, poeta, powieściopisarz Leonard Cohen...". To oczywiście tylko fikcyjna informacja. Być może Leonard Cohen za trzydzieści lat będzie świętował kolejne urodziny we wrześniu, tego mu szczerze życzę. Wiadomo jednak, co by się stało, gdyby powyższa informacja obiegła światowe serwisy informacyjne. Składanki typu greatest hits w większości krajów na świecie pokryłyby się platyną. Z wielu ust padłyby słowa w rodzaju: "Kurczę, jaka szkoda, że już nie będzie szansy zobaczenia Cohena na scenie...". Moi drodzy! Taka szansa właśnie stoi przed Wami otworem! Leonard Cohen koncertuje w Europie i jeżeli macie choćby najmniejszą szansę znaleźć się na jednym z tych koncertów - nie wahajcie się ani chwili! No chyba, że w ogóle nie przepadacie za twórczością tego człowieka.
Koncert jeszcze się nie rozpoczął, a ja już byłem cały mokry. I bynajmniej nie z podniety, że za chwilę miałem zobaczyć na własne oczy Madonnę. Po prostu z ponurego, mokrego dnia rozwinęła się najzwyklejsza w świecie ulewa, akurat przed wejściem na stadion!!! I skazany byłem na moknięcie aż do końca występu... a raczej perfekcyjnie wyreżyserowanego show. Świetnego, popowego widowiska...
Druga edycja dublińskiego festiwalu Forbidden Fruit już za nami. Długi weekend (Bank Holiday Weekend) minął jak zwykle za szybko ;) Od zeszłego roku w czerwcowy długi weekend (sobota, niedziela i poniedziałek) organizowany jest trzydniowy Zakazany Owoc. Festiwal muzyczny w centrum miasta! Tylko przyklasnąć takiemu pomysłowi! Mieszkańcy nie muszą godzinami wlec się na pole namiotowe z bagażami, wystarczy wsiąść do autobusu, lub tramwaju, kilka przystanków i już jesteśmy u celu drogi :)
Wszystko zaczęło się kilka lat temu w Ameryce, w stanie Alabama, gdy studentka psychologii Brittany Howard zaczęła spotykać się po zajęciach z kolegą z uczelni - basistą Zackiem Cockrellem w celu skomponowania kilku melodii. Następnie przygarnęli Steve'a Johnsona, pracownika pobliskiego sklepu muzycznego, który usiadł za bębnami. W takim składzie wkroczyli do studia w Decatur i zarejestrowali pierwsze pomysły. Kombinowali z soulem, country, prog-rockiem... Przyuważył ich gitarzysta Heath Fogg i zaprosił do supportowania jego zespołu. Zakładam, że jest bystrym chłopem, ponieważ szybko dostrzegł potencjał tkwiący w tym trio i... dołączył do nich :)
Na tę wokalistkę "natknąłem się" w serwisie Youtube jakiś miesiąc temu, gdzieś tak pod koniec marca 2012 roku. Usłyszałem jej wersję utworu "Wherever You Will Go" z repertuaru The Calling. Od razu pomyślałem: mamy pierwszą odpowiedź na popularność Adele! :) No bo piosenka zaśpiewana tylko przy dźwiękach fortepianu, emocje momentami podobne jak w "Someone Like You", no i dziewczyna wyglądem jakaś taka też lekko "adelowata" ;) Piosenka całkiem ładnie zaśpiewana, choć miałem nieodparte wrażenie jakbym słyszał jedną z setek nieco bardziej uzdolnionych wokalnie dziewcząt z programów typu "łowimy nowe talenty"...
Przyznaję, że nigdy nie byłem fanem Limp Bizkit i Linkin Park. Nie byłem też fanem żadnej innej grupy, którą można wrzucić do worka z napisem nu-metal. Owszem, lubię Faith No More i Primusa, czyli grupy, z których ten styl powoli się wykluwał. Jednak cała masa kolesi, którzy wyrastali potem jak grzyby po deszczu, rapowali zwrotki i wyśpiewywali melodyjne refreniki nigdy nie przyprawiała mnie o szybsze bicie serca.
23-latka, na którą BBC skierowało swoje czułki, typując ją do "Sound Of 2012" jako nadzieję muzyczną na tenże rok właśnie. Wygrał Michael Kiwanuka, ale niezrażona Lianne La Havas ruszyła w świat zdobywać publikę. Ojciec dziewczyny jest Grekiem, matka pochodzi z Jamajki. On nauczył ją podstaw gry na gitarze i keyboardzie, ona zasłuchana w Jill Scott i Mary J. Blige, skutecznie karmiła córkę soulowym feelingiem. No a z racji tego, że dziewczyna dorastała w Londynie to zetknięcie ze sceną było tylko kwestią czasu.
Od ilości projektów, w których brał udział Mark Lanegan może zakręcić się w głowie. Przede wszystkim przechodzi do historii ze swoim Screaming Trees jako współtwórca stylu grunge, choć to na Cobaina, Cornella, Veddera i Stayleya spadły wszystkie grunge'owe zasługi i to ich teledyski śmigały raz po raz w MTV w pierwszej połowie lat 90tych. Lanegan był częścią seattle'owskiej sceny, nagrywał ze wspomnianym zespołem i jednocześnie wydawał solowe albumy.
123456