Szczecińska Lista Przebojów
Radio SzczecinRadio Szczecin » Szczecińska Lista Przebojów » ARCHIWUM » SZYMON NADAJE
"Pozostała trójka chce wierzyć, nieważne z jakiego powodu, że praca nad "The Wall" była wspólnym wysiłkiem. W porządku, zgódźmy się, że mieli udział w powstaniu albumu, ale to jeszcze nie znaczy, że byliśmy wówczas partnerami. W żadnym sensie nie był to proces demokratyczny. Jeśli ktoś miał dobry pomysł, akceptowałem go, a może nawet i wykorzystałem, tak jak reżyserowi filmu zdarza się słuchać sugestii aktorów. Ale ich wypowiedzi na ten temat przywodzą czasem na myśl "Folwark Zwierzęcy", gdzie świnie spierają się między sobą, kto jest bardziej równy od innych. Rick nie miał żadnego wkładu w "The Wall" poza sporadycznymi partiami instrumentów klawiszowych. Rola Nicka sprowadzała się do grania na bębnach, choć i on musiał skorzystać z niewielkiej pomocy przyjaciół. A Dave? A tak, Dave grał na gitarze i skomponował muzykę do dwóch piosenek, ale nie miał wkładu w nic innego, naprawdę. Wyprodukowałem album razem z Bobem Ezrinem - współpraca z nim była bardzo owocna, miał ogromny wkład w "The Wall". Natomiast Dave jedynie figuruje na okładce jako współproducent. To znaczy, nie ulega wątpliwości, ze miał coś wspólnego z produkcją albumu - przedstawiał jakieś własne wizje różnych rzeczy. Ale szef był w studiu jeden. I byłem nim ja".
Istnieje więcej podobnych wypowiedzi Rogera Watersa z końca lat siedemdziesiątych, które doskonale pokazują, jakie stosunki "koleżeńskie" panowały w grupie. Waters stał się despotycznym tyranem, nie ukrywając przed nikim, że "Pink Floyd to ja". Ostatecznie doprowadziło to do odejścia "szefa" z grupy i sądzenia się o prawo do używania nazwy zespołu przez pozostałych trzech muzyków...
Głównym powodem powstania albumu "The Wall" były... pieniądze. Muzycy potrzebowali ich jak nigdy wcześniej. Przez nieumiejętne zarządzanie firmy władającej ich finansami stracili wszystkie oszczędności, stali się bankrutami. Zyski z nowej płyty dawały jakieś nadzieje na pokrycie długów, które dopadły panów Rogera Watersa, Davida Gilmoura, Nicka Masona i Ricka Wrighta. Czas naglił, a jedynym gościem, który miał jakieś nowe pomysły był... Roger Waters. On przedstawił pozostałej trójce szkice dwóch koncept-albumów: "The Wall" i "The Pros And Cons Of Hitch-Hiking". Muzycy nie byli zachwyceni ani z jednego ani z drugiego, ale nie mieli wyjścia. Ostatecznie wybrali ten pierwszy. Drugi pomysł Waters wykorzystał na swoją płytę solową. Skąd wziął się pomysł płyty "The Wall"? Oddajmy głos samemu Watersowi: "To było w lipcu 1977 roku po koncercie Pink Floyd na Stadionie Olimpijskim w Montrealu. Podczas tego występu publiczność robiła tyle hałasu, że straciłem panowanie nad sobą. W pewnej chwili pochyliłem się w stronę faceta, który próbował wdrapać się na estradę i plunąłem mu w twarz. Schodziłem ze sceny zawstydzony swoim okropnym zachowaniem i przygnębiony. A granie wielkich, stadionowych koncertów jako doświadczenie alienujące od publiczności wydało mi się czymś bezsensownym. To wtedy w wyobraźni pojawił się obraz muru, rzeczywistego, fizycznego muru, odgradzającego mnie od słuchaczy. I właśnie od tej wizji wszystko się zaczęło". Muzyk miał nawet wizje bombardowania publiczności, która pomimo faktu, że rozrywana na strzępy, jest wniebowzięta, znajdując się w centrum wydarzeń (czyż to nie zapowiedź tego co obecnie dzieje się w mediach... niektórzy zrobią wszystko by się pojawić w TV i przez parę minut "lśnić", nieważne, że najczęściej kretyńskim zachowaniem ;)). Słychać to pod koniec otwierającego album "In The Flesh?", odgłosy nadlatujących bombowców i krzyk Watersa "Zrzucić to na nich!". Pomysł postawienia muru przed nosami publiczności wydawał się nierealny, a jednak... podczas wielkiej trasy koncertowej z 1981 roku widzowie byli odgradzani właśnie takim murem. I właśnie teraz, trzydzieści lat po tamtej trasie Roger Waters postanowił przedstawić ponownie cały album na koncertach. Tym razem wykorzystując najnowszą technikę audio-wizualną. Album "The Wall" to nie tylko tematyka poruszająca problem gigantycznych, stadionowych występów. To życie człowieka (gwiazdy rocka - Pinka ) ukazane od samych narodzin i pokazujące wszystkie etapy życia, od (nad)opiekuńczych rodziców ("The Thin Ice") poprzez szkołę (tłamszenie indywidualności uczniów przez zakompleksionych i niespełnionych życiowo nauczycieli) ("The Happiest Days Of Our Lives", "Another Brick In The Wall part2"), aż po złudne ukojenie w ramionach kobiety ("Don't Leave Me Now"). Wszystkie ciosy otrzymywane od świata sprawiają, że Pink odgradza się od ludzi kolejnymi cegłami, budując mur. Mur, który ma go obronić przed całym okrucieństwem, obłudą tego świata. W końcu staje przed sądem, sądem tych wszystkich, u których próbował znaleźć ukojenie, a którzy oskarżają go o okazywanie uczuć, swoich słabości. Bardzo ważnym motywem są również wstawki dotyczący utraty rodziców lub rodzica w młodości. Zarówno Waters jak i Gilmour naznaczeni zostali takim doświadczeniem. Stąd to całe przełączanie kanałów w telewizorach, w których wyświetlane są relacje z działań wojennych. Dźwięk włączonych telewizorów przewija się przez cały czas trwania albumu. Waters nienawidzi polityków oraz wojen, brzydzi się nimi, jedna z nich zabrała mu ojca, gdy ten był jeszcze dzieckiem. Ten wątek pojawiał się już wcześniej na płytach Pink Floyd, pojawiał się będzie również, w większym lub mniejszym stopniu, na wszystkich(!) jego płytach solowych.
Mur, który przecinał halę O2 rzeczywiście robił wrażenie. Gdy dotarłem na miejsce był już częściowo postawiony, niezabudowany środek odsłaniał jeszcze całkowicie scenę. Parę minut po dwudziestej grupa żołnierzy wkroczyła na scenę, ustawili się w rzędzie na baczność, muzycy weszli na scenę, cichuteńki wstęp, po którym nastąpił... prawdziwy wybuch! Świetlne i dźwiękowe uderzenie "przestraszyło" mnie na tyle, że pociągnęło za sobą naturalny efekt szybszego bicia serca. To "In The Flesh?"... Taki sam efekt jak puścimy płytę bardzo głośno przez słuchawki z kompaktu - tylko pomnóżmy tę siłę pięćdziesiąt razy i dodajmy efekty pirotechniczne. Po prostu pieprznęło maksymalnie! ;) Utwór o ironicznej czy nawet autoironicznej wymowie, atak na wielotysięczne, stadionowe występy, gdzie publiczność staje się krzykliwą masą głodną wrażeń, a nie słucha tak naprawdę, co artysta ma do powiedzenia. Zakończony hukiem nadlatującego samolotu i (w domyśle) bombardowania publiczności nagle się urywa i z ciszy wyłania się płacz niemowlaka. Pink pojawia się na świecie:
"Mamusia kocha swoje dziecko i tatuś kocha także,
Dla ciebie nawet zimne morze jest ciepłe, kochanie,
A niebo błękitne, oooooch... syneczku..."

Ale piękny czas pod skrzydełkami rodziców skończy się szybciej niż się spodziewamy:
"Gdy rozpoczniesz wędrówkę po kruchym lodzie dzisiejszego świata,
Śledzić cię będą miliony oczu, czekające tylko aż powinie ci się noga,
Nie zdziw się więc, kiedy lód pęknie pod twoimi stopami,
Spokój ducha cię opuści a strach towarzyszył będzie ci już na zawsze".

Ale ta przestroga jeszcze nie dociera do malutkiego bohatera. Po wspomnieniu ojca, którego zabrakło ("Another Brick In The Wall part1") nadchodzą czasy szkolne. Dźwięk nadlatującego helikoptera i krzyk belfra przez megafon: "Ty! Tak Ty! Stój spokojnie chłopaczku!!!". Roger Waters wspomina: "Szkolne czasy pamiętam jako coś potwornego, naprawdę okropnego (...). Chcę postawić sprawę jasno. Niektórzy z tych, którzy mnie uczyli, byli miłymi ludźmi. I nie jest moim zamiarem potępiać w czambuł wszystkich nauczycieli na świecie. Ale ci źli potrafili uczniom naprawdę dopiec. A w szkole, do której chodziłem, nie brakowało takich, którzy przechodzili samych siebie i traktowali uczniów potwornie, wręcz wgniatali ich w ziemię, miażdżyli przez cały czas. Nie zachęcali ich do niczego, nie próbowali ich niczym zainteresować, chodziło im jedynie o to by dzieciaki siedziały cicho (...)".
The Happiest Days Of Our Lives" przechodzi płynnie w "Another Brick In The Wall part2" ze słynnym: "We Don't Need No Education, We Don't Need No Thought Control..." Niech podniesie rękę ten, kto choć raz w życiu nie słyszał tego na własne uszy ;) W O2 Waters urządził prawdziwe przedszkole na scenie, zaśpiewał piosenkę z kilkunastoosobową grupą dzieciaków. Rytmicznie kołysał się z nimi i klaskał w dłonie... naprawdę, zabawny był to widok. Czy muszę dodawać, ze po prawej stronie muru obserwowała nas już ogromna kukła nauczyciela? To przecież oczywiste. Takich atrakcji podczas występu było więcej. Na przykład nadmuchiwana świnia fruwająca ponad naszymi głowami, Roger Waters strzelający do publiczności z karabinu maszynowego. Wrażenie bardzo realistyczne, na szczęście załadował ślepaki, nie widziałem żeby wynoszono jakieś trupy po występie ;) Ale przede wszystkim zdjęcia, filmiki i animacje wyświetlane na murze (z efektem trójwymiaru), który służył jako przeogromnej wielkości ekran, robiły duże wrażenie. Tymczasem z każdym utworem przybywa kolejnych cegieł, nie tylko w życiu Pinka, ale także w murze dublińskiej O2 Arena. Ekipa techniczna sprawnie dokłada kolejne cegiełki i częściowo zaczyna zasłaniać już muzyków na scenie.

"Mamo, czy myślisz, że zrzucą bombę?
Mamo, czy myślisz, że polubią tę piosenkę?
Mamo, czy będą próbowali mnie złamać?
Mamo, czy powinienem budować mur?
Mamo, czy powinienem startować w wyborach prezydenckich?
Mamo, czy powinienem zaufać rządowi?
Mamo, czy postawią mnie na linii ognia?
Mamo, czy to wszystko tylko strata czasu?"
Roger z gitarą akustyczną w rękach wyśpiewuje kolejne wersy utworu "Mother", a po wypowiedzianych słowach "Mother Should I Trust The Government?" na murze pojawia się wielki czerwony napis: NO FUCKING WAY! Wzbudza to, oczywiście, wielki aplauz publiczności :)
"Mamo, czy ta dziewczyna jest odpowiednia dla mnie?
Mamo, czy może coś złego zrobi mi?
Mamo, czy rozbije twojego synka na części?
Mamo, czy ona złamie mi serce?"
Pink zadaje pytania retoryczne, ale i tak sam będzie musiał zmierzyć się ze światem.
"Już cichutko, nie płacz synku,
Mamusia sprawdzi wszystkie twoje dziewczyny,
Mamusia nie dopuści by ktoś niedobry był przy tobie,
Mamusia zaczeka zawsze aż wrócisz do domu,
Mamusia zawsze dowie się gdzie byłeś,
Mamusia dopilnuje byś zawsze był czyściutki i zdrowy,
Ooooch, syneczku...
Zawsze będziesz moim małym chłopczykiem".

Następnie przez mur przelatuje masa ptaków, których śpiew słyszymy w głośnikach. Po chwili słyszymy głos dziecka "Patrz mamusiu, samolot na niebie..." i krajobraz muru zmienia się całkowicie, ptaki odlatują, muzyka coraz mroczniejsza, a z oddali nadlatują bombowce, które zaczynają zrzucać bomby w postaci... przeróżnych symboli. Najpierw spadają Gwiazdy Dawida, a po chwili... znak firmowy (słynne kółeczko) marki Mercedes (!). Tu przyznaję, że nie zrozumiałem za bardzo "co poeta miał na myśli" ;), potem spadają jeszcze symbole religijne, znaki firmowe najsłynniejszych fast-foodów itp. "Goodbye Blue Sky"...

Lata mijają, Pink jest już dorosłym, żonatym mężczyzną, a cegły zapełniają cały czas puste miejsca w murze. W długiej trasie koncertowej nie ma zbyt wiele miejsca na uczucia, raczej na seks z przypadkowo napotkanymi kobietami. Oczywiście i Pinka dopadają takie pokusy. Podczas "Young Lust" bohater wykrzykuje "I Need A Dirty Woman, I Need A Dirty Girl" a na murze tańczą półnagie tancerki. Okazuje się jednak, że dla obu stron taka rozłąka jest nie do zniesienia. Pink wykonuje telefon do żony i dowiaduje się o zdradzie. Kolejna cegła w murze. W pokoju hotelowym, w którym mieszka muzyk pojawia się zachwycona fanka:
"O mój Boże! Jaki niesamowity pokój!
Czy te wszystkie gitary są twoje?
Ten pokój jest większy niż całe moje mieszkanie!
Czy mogę napić się wody? Ty też chcesz?
Łaaaał, ale wanna! Masz ochotę na kąpiel?"
Zbliża się do Pinka, który odrętwiały siedzi z pustym wzrokiem wbitym w ekran telewizora.
"Co oglądasz?
Heeeej!
Czy dobrze się czujesz?"
W odpowiedzi słyszymy wypowiedziane spokojnym głosem słowa:
"Dzień za dniem miłość szarzeje niczym skóra umierającego człowieka,
W każdą kolejną noc udajemy, że wszystko jest w porządku,
Ale ja już coraz starszy i twojego ciepła jakby ubyło,
I nic już tak nie zachwyca jak kiedyś.
I czuję, że ten niedobry moment nadchodzi,
Jestem zimny jak ostrze brzytwy,
I suchy jak brzmienie bębna na pogrzebie."
Następnie zrozpaczony Pink zaczyna prosić żonę, żeby ta od niego nie odchodziła. Po prawej stronie muru pojawia się wielkie zdjęcie pięknej dziewczyny o smutnym wyrazie twarzy. Gdzieś w połowie utworu oczy dziewczyny zaczynają zanikać, a z pustych oczodołów zaczynają wyciekać strużki zielono-czarnej cieczy (łez?). Waters, poprzez jedną z trzech ostatnich szczelin w murze, zawodzi błagalnym tonem do mikrofonu: " Oooooch, Kochanie, nie zostawiaj mnie teraz. Nie mów, że to koniec wspólnej drogi, Zapomniałaś już o kwiatach, które słałem? Ooooch, Kochanie, jak mogłaś odejść? Teraz kiedy tak bardzo cię potrzebuję. Jak możesz traktować mnie w ten sposób, Odchodząc teraz, Dlaczego odchodzisz?"
Teraz po lewej stronie muru pojawia się wielka kukła wyzywającej kobiety o karykaturalnie wielkich, czerwonych ustach, a cały mur zalany zostaje powoli łzami, tymi, którymi płakała dziewczyna. Doskonale ukazana dwoistość kobiecej natury!!! Pinkowi puszczają nerwy, rozbija wszystkie grające wokół niego telewizory, szklana powłoka na murze pęka i rozsypuje się w drobny mak. "Another Brick In The Wall part 3": "Nie potrzebuję obejmujących mnie ramion! Nie chcę środków na uspokojenie! Rozszyfrowałem napisy na murze, Nie potrzebuję już niczego, Nie! Nie potrzebuję już niczego! To tylko kolejna cegła w murze." Agresywna muzyka zaczyna się wyciszać, w murze pozostaje już tylko jedna niezabudowana cegła, w której widać jedynie twarz Watersa. Przy cichych dźwiękach gitary basowej Pink nuci słowa pożegnania "Goodbye Cruel World": "Żegnaj okrutny świecie, Opuszczam ciebie dziś. Żegnam, żegnam, żegnam. Żegnajcie wszyscy ludzie, Nic już nie możecie zrobić, By zmienić moją decyzję, Żegnajcie." W tym momencie ostatnia cegła zakrywa brakujące miejsce. Mur dublińskiego O2 całkowicie oddziela nas od muzyków. Podobno utwór ten figuruje na liście piosenek, przy których najlepiej odebrać sobie życie ;) Ale Pink nie popełnia samobójstwa, tylko ostatecznie odgradza się od świata za swoim murem ochronnym, który przez tyle czasu budował.
12