Łódź SAR wyszła w morze, po tym, jak otrzymała zgłoszenie o wystrzelonej racy alarmowej. Na miejscu okazało się, że rzekomą racą był lampion, który spadł do Bałtyku.

Podatnicy zapłacą za fałszywy alarm dwa tysiące złotych, bo SAR jest państwową jednostką budżetową.

- To nie jest pierwszy i prawdopodobnie nie jest też ostatni fałszywy alarm w tym roku - mówił w audycji "Czas reakcji" Marek Szczepaniak, zastępca dyrektora do spraw eksploatacyjnych SAR-u. - Zawsze to generuje koszty. Akcja musi być podjęta. Każdy sygnał jest dla nas sygnałem wezwania pomocy. Dopiero potem weryfikuje się, czy jest prawdziwy czy nieprawdziwy.

Strażacy chcą wprowadzenia zakazu puszczania lampionów, żeby uniknąć takich niepotrzebnych interwencji w przyszłości.

Do tej pory w Polsce nie ma żadnych uregulowań prawnych w tej sprawie. Tymczasem lampiony szczęścia są już zakazane m.in. w kilku niemieckich landach, a także w krajach Ameryki Południowej.

Najdroższą akcją SAR, wywołaną fałszywym alarmem, było zgłoszenie zaginięcia dwóch rybaków. W morze wypłynęły cztery statki, wystartował też śmigłowiec. Ostatecznie okazało się, że niepotrzebnie. Poszukiwani sami wrócili do portu. Ukrywali się, bo kłusowali na morzu. Akcja ratownicza pochłonęła kilkadziesiąt tysięcy złotych.