Dyrekcja nie zniesie zakazu wchodzenia rodziców do szkoły, ale będą usprawnienia - tak dyrektor podstawówki przy ulicy Rayskiego w Szczecinie Iwona Bogus odpowiada rodzicom, którzy zgłosili się do naszej redakcji. Od połowy października nie wolno im wchodzić do szkoły. Muszą stać w przedsionku, dokąd uczniów przyprowadzają nauczyciele.
Rodzice twierdzą, że w efekcie czekają nawet kilkadziesiąt minut, a z powodu zamieszania nie zawsze wiadomo, kto zabiera ucznia.
- Muszę syna ubierać na dworze, poprawiać czapkę i kurtkę, bo tu stoi 50-60 rodziców. - Aktualnie czekam 35 minut, ale to nie jest rekord. Najdłużej było to 50 min. - Była też sytuacja, że dziecko wyszło samo, a rodzica nie było. - Panie nie sprawdzają, kto to dziecko odbiera - komentują rodzice.
Zakaz został wprowadzony w trosce o bezpieczeństwo uczniów - mówi Iwona Bogus. Jak wyjaśnia, zdarzało się, że do szkoły wchodziły obce osoby, także rodzice zostawali w czasie lekcji i utrudniali pracę nauczycielom.
- Przychodzili z młodszymi dziećmi, bez opieki biegały po szkole. Nauczyciele zgłaszali, że na terenie szkoły przebywa bardzo wiele osób dorosłych, które właściwie nie są możliwe do zweryfikowania - tłumaczy Bogus.
W ubiegłym roku był też przypadek, że ojciec ucznia uderzył inne dziecko, dlatego dyrekcja nie zgodziła się na wprowadzenie kart magnetycznych dla rodziców.
- Na szczęście zareagowali nauczyciele, którzy byli na dyżurze, ale uczeń rzeczywiście został uderzony przez innego rodzica. To wszystko skłoniło nas do tego, że wprowadziliśmy takie zabezpieczenia. Taki system funkcjonuje w wielu szczecińskich placówkach
Dyrektor zapewnia, że wszystkie niepokojące sygnały są sprawdzane, a system - usprawniany.
M.in. rodzice mogą zgłaszać wcześniej, o której przyjdą po dziecko, a nauczyciele i panie ze świetlicy zrobiły listy uprawnionych do odbioru uczniów.
- Muszę syna ubierać na dworze, poprawiać czapkę i kurtkę, bo tu stoi 50-60 rodziców. - Aktualnie czekam 35 minut, ale to nie jest rekord. Najdłużej było to 50 min. - Była też sytuacja, że dziecko wyszło samo, a rodzica nie było. - Panie nie sprawdzają, kto to dziecko odbiera - komentują rodzice.
Zakaz został wprowadzony w trosce o bezpieczeństwo uczniów - mówi Iwona Bogus. Jak wyjaśnia, zdarzało się, że do szkoły wchodziły obce osoby, także rodzice zostawali w czasie lekcji i utrudniali pracę nauczycielom.
- Przychodzili z młodszymi dziećmi, bez opieki biegały po szkole. Nauczyciele zgłaszali, że na terenie szkoły przebywa bardzo wiele osób dorosłych, które właściwie nie są możliwe do zweryfikowania - tłumaczy Bogus.
W ubiegłym roku był też przypadek, że ojciec ucznia uderzył inne dziecko, dlatego dyrekcja nie zgodziła się na wprowadzenie kart magnetycznych dla rodziców.
- Na szczęście zareagowali nauczyciele, którzy byli na dyżurze, ale uczeń rzeczywiście został uderzony przez innego rodzica. To wszystko skłoniło nas do tego, że wprowadziliśmy takie zabezpieczenia. Taki system funkcjonuje w wielu szczecińskich placówkach
Dyrektor zapewnia, że wszystkie niepokojące sygnały są sprawdzane, a system - usprawniany.
M.in. rodzice mogą zgłaszać wcześniej, o której przyjdą po dziecko, a nauczyciele i panie ze świetlicy zrobiły listy uprawnionych do odbioru uczniów.
Rodzice twierdzą, że w efekcie czekają nawet kilkadziesiąt minut, a z powodu zamieszania nie zawsze wiadomo, kto zabiera ucznia.
Zakaz został wprowadzony w trosce o bezpieczeństwo uczniów - mówi Iwona Bogus. Jak wyjaśnia, zdarzało się, że do szkoły wchodziły obce osoby, także rodzice zostawali w czasie lekcji i utrudniali pracę nauczycielom.