W poniedziałek mijają 72 lata od wybuchu największej akcji zbrojnej podziemia w okupowanej przez Niemców Europie - Powstania Warszawskiego.
- Nieraz nie wiedziałem co noszę, a najbardziej bałem się butelek zapalających. Byłem przy tym, jak chowaliśmy mojego kolegę, który dostał "kulkę" i spłonął - mówi "Hrabia".
Godzina "W" zastała go na ulicach miasta. Wracając do domu razem z rannym kolegą i jego matką trafili wprost na karabin maszynowy.
- Trzech Niemców leżało przy tym karabinie, zostało kilkanaście metrów do bramy, ale doszliśmy. Do tej pory nie mogę się nadziwić, dlaczego Niemcy nie strzelali. Oni mieli obowiązek nas zabić.
W czasie powstania Zamiara został ranny. 15 września 1944 roku pokiereszowały go odłamki pocisku wystrzelonego z moździerza "Karl". - Zobaczyłem, że cały chlapię krwią. Okazało się, że miałem przeciętą tętnicę - opisuje.
Powstanie ostatecznie zakończyło się kapitulacją Polaków. Według pana Edwarda decyzja o rozpoczęciu powstania była słuszna bez względu na to, że wszyscy byli świadomi, iż pomoc ze strony sowietów może nie nadejść.
- To dowództwo Armii Krajowej miało czekać, aż wejdą Rosjanie i nas wszystkim wymordują? Nie możemy generała Bora-Komorowskiego i innych, którzy podjęli decyzję o powstaniu uważać za durni. W ówczesnej sytuacji politycznej nie było innego wyjścia. Myśmy liczyli na cud - podkreśla powstaniec.
Edward Zamiara wyszedł z Warszawy w październiku wraz z ludnością cywilną. Od 1952 roku mieszka w Szczecinie. Ma 82 lata.
Powstanie Warszawskie wybuchło 1 sierpnia 1944 roku o tzw. godzinie "W", czyli 17. Było wystąpieniem Armii Krajowej przeciwko niemieckiemu okupantowi. Walki trwały 63 dni. Zginęło w nich 180 tysięcy cywilów oraz 16 tysięcy żołnierzy.