Akcja ratowania polskiego nurka, który zaginął w sobotę przy wraku promu Jan Heweliusz mogła zostać przeprowadzona szybciej - tak uważa brat zaginionego mężczyzny.
Stało się inaczej, bo okręt, na którym wypłynęła ekspedycja nie posiadał odpowiednich urządzeń radionadawczych.
Zamiast o godzinie 14:30, dopiero o 20 poinformowano o zaginięciu nurka policję w Świnoujściu. Ratownicy niemieccy dowiedzieli się o wypadku dopiero w niedzielę wczesnym rankiem. Tymczasem niemieckie statki ratownicze były feralnego dnia zaledwie 20 mil od wraku Jana Heweliusza. Brat zaginionego nurka czuje rozgoryczenie, że właściwe poszukiwania rozpoczęły się tak późno. - Przez 50 minut szukali w pojedynkę. Poinformowali dopiero po dwudziestej, kiedy dopłynęli w pobliże Świnoujścia. Kapitan mówił mi, że jego kuter nie miał zasięgu - mówi brat.
Zaginiony był dobrym nurkiem. Jego brat nie traci nadziei, że jego bliski żyje. - Nie panikował pod wodą. Był bardzo dobrym nurkiem. Fachowiec.
Członkowie klubu Barakuda w Stargardzie Szczecińskim nie mogą uwierzyć w to, co się stało na Bałtyku. Zarząd klubu, który był organizatorem feralnej wyprawy odmawia na razie wszelkich komentarzy na temat przygotowania, organizacji oraz jej przebiegu. Wiadomo natomiast, że dotychczas "Barakuda" cieszyła się renomą profesjonalnie prowadzonej szkoły nurkowania i zachowania pod wodą.
Beata Radziszewska, która brała udział w tworzeniu sekcji sportowej klubu obecnie niezwiązana z "Barakudą" również nie chce spekulować na temat sobotniej wyprawy turystycznej klubu. - Nurkowanie wrakowe są specyficzną formą turystyki. Jeżeli schodzi się pod wodą na takie nurkowanie, nie wolno tracić kontaktu wzrokowego z partnerem - uważa Radziszewska.
W sobotę we wraku promu Jan Heweliusz zaginął polski płetwonurek, członek 7-osobowej wyprawy organizowanej przez Stargardzki Klub Sportów Podwodnych "Barakuda".
Zamiast o godzinie 14:30, dopiero o 20 poinformowano o zaginięciu nurka policję w Świnoujściu. Ratownicy niemieccy dowiedzieli się o wypadku dopiero w niedzielę wczesnym rankiem. Tymczasem niemieckie statki ratownicze były feralnego dnia zaledwie 20 mil od wraku Jana Heweliusza. Brat zaginionego nurka czuje rozgoryczenie, że właściwe poszukiwania rozpoczęły się tak późno. - Przez 50 minut szukali w pojedynkę. Poinformowali dopiero po dwudziestej, kiedy dopłynęli w pobliże Świnoujścia. Kapitan mówił mi, że jego kuter nie miał zasięgu - mówi brat.
Zaginiony był dobrym nurkiem. Jego brat nie traci nadziei, że jego bliski żyje. - Nie panikował pod wodą. Był bardzo dobrym nurkiem. Fachowiec.
Członkowie klubu Barakuda w Stargardzie Szczecińskim nie mogą uwierzyć w to, co się stało na Bałtyku. Zarząd klubu, który był organizatorem feralnej wyprawy odmawia na razie wszelkich komentarzy na temat przygotowania, organizacji oraz jej przebiegu. Wiadomo natomiast, że dotychczas "Barakuda" cieszyła się renomą profesjonalnie prowadzonej szkoły nurkowania i zachowania pod wodą.
Beata Radziszewska, która brała udział w tworzeniu sekcji sportowej klubu obecnie niezwiązana z "Barakudą" również nie chce spekulować na temat sobotniej wyprawy turystycznej klubu. - Nurkowanie wrakowe są specyficzną formą turystyki. Jeżeli schodzi się pod wodą na takie nurkowanie, nie wolno tracić kontaktu wzrokowego z partnerem - uważa Radziszewska.
W sobotę we wraku promu Jan Heweliusz zaginął polski płetwonurek, członek 7-osobowej wyprawy organizowanej przez Stargardzki Klub Sportów Podwodnych "Barakuda".