Choć to informacja nieoficjalna, prawie pewne jest, że nowy szef szczecińskiej PO, marszałek województwa będzie walczył o prezydenturę Szczecina. Dociskanie kolanem zakończone. Kilku potencjalnych kandydatów w szeregach partii głęboko odetchnęło. Bo problem w tym, że dziś nikt w PO prezydentem największego miasta w regionie być nie chce.
Platforma liczy się z przegraną, ale musiała wybrać kogoś, kto ma choć teoretyczne szanse w walce z urzędującym drugą kadencję Piotrem Krzystkiem. Osłabiona i przetrzebiona po wewnętrznej walce w Szczecinie (a partyzanci wciąż chowają się po lasach) PO długo zwlekała kombinując: kogo by tu...
Pomysł z Renatą Zarembą nie chwycił, z prezesem Pogoni Jarosławem Mroczkiem też, wojewoda Zydorowicz bronił się do ostatniego pocisku, minister Arłukowicz od razu odmówił. Zatem nie było wyjścia. Stanisław Gawłowski i Olgierd Geblewicz musieli wziąć odpowiedzialność na siebie.
Piotr Krzystek najbardziej obawiał się kandydowania Bartosza Arłukowicza, gdyby ten zeszłej jesieni "wyleciał" z rządu, więc teoretycznie ma łatwiejszego przeciwnika. Teoretycznie, bo Platforma wykorzysta przyszłe środki unijne, by przekonać mieszkańców do zmiany władzy. Będzie też wytykać Krzystkowi inwestycyjne zaniedbania i błędy, których nazbierało się przez osiem lat sporo. Do tego można się spodziewać, że w przeciwieństwie do przegranej kampanii w 2010 roku, gdy kandydował poseł Litwiński, partia rzuci wszystkie siły, by wesprzeć marszałka.
Co to oznacza? Ciekawszą kampanię. Na dziś więcej szans ma Krzystek, ale Geblewicz to poważny przeciwnik z portfelem wypełnionym milionami euro. Tymi wydanymi, o czym na pewno będzie przypominać i tymi do wydania, które może obiecać.
Jednak póki co Olgierd Geblewicz, który wciąż chce być marszałkiem (wystartuje również do sejmiku), zastanawia się: dlaczego ja?