Operacja podnoszenia wraku statku Costa Concordia rozpoczęła się w poniedziałek rano. Wycieczkowiec od prawie dwóch lat leży u brzegów włoskiej wyspy Giglio w Toskanii.
Na budowę gigantycznej struktury niezbędnej do przeprowadzenia operacji, potrzeba było ponad 30 tysięcy ton stali, czyli cztery razy więcej niż waży wieża Eiffla.
Rozpoczął się najniebezpieczniejszy moment całego przedsięwzięcia. Niebezpieczeństwo polega na tym, że płyny zgromadzone we wraku, jak paliwo czy oleje, zaczną się teraz przemieszczać, co może grozić ich wyciekiem do morza. Ekipa techniczna twierdzi, że jest przygotowana na taki scenariusz. Według świadków akcji - na kadłubie widać ślady rdzy, co rodzi obawy, że kadłub jednostki może nie wytrzymać.
Po podniesieniu Concordii ratownicy mają nadzieję znaleźć ciała jeszcze dwóch ofiar katastrofy. Wrak może być niebezpieczny dla środowiska, chociaż wypompowano z niego większość paliwa, ale pod pokładem wciąż znajduje się np. 8 ton wołowiny i ponad 18 tysięcy butelek wina.
Podniesienia statku domagały się władze Giglio, bo to wątpliwa atrakcja tego turystycznego regionu Włoch. Costa Concordia trafi na złom. Koszt operacji to 600 milionów euro.
Jak komentują fachowcy, to lekcja dla całej branży morskiej, jak przygotować takie przedsięwzięcie. - To wnioski, jak zabezpieczyć statki przed podobnymi sytuacjami. Ze statku płynie około 80 tys. metrów sześciennych wody, która również zawiera różne substancje. Zagrożenie środowiskowe na pewno istnieje - mówił w rozmowie dla tvn24 zastępca dyrektora Urzędu Morskiego w Szczecinie kapitan Janusz Markiewicz.
Janusz Markiewicz podkreśla, że kadłub wycieczkowca jest mocno skorodowany, co przy dużym obciążeniu może doprowadzić do jego pęknięcia. Jak dodaje, niebezpieczny jest każdy etap operacji.
Do katastrofy wielkiego wycieczkowca doszło 13 stycznia ubiegłego roku. Jednostka podpłynęła za blisko brzegów wyspy i uderzyła o podwodne skały. W rezultacie Concordia zaczęła gwałtownie nabierać wody i przechylać się.
Ostatecznie przewróciła się na burtę i osiadła na dnie. Zginęły wtedy 32 osoby. Na pokładzie statku było ponad 4 tysiące pasażerów.
Rozpoczął się najniebezpieczniejszy moment całego przedsięwzięcia. Niebezpieczeństwo polega na tym, że płyny zgromadzone we wraku, jak paliwo czy oleje, zaczną się teraz przemieszczać, co może grozić ich wyciekiem do morza. Ekipa techniczna twierdzi, że jest przygotowana na taki scenariusz. Według świadków akcji - na kadłubie widać ślady rdzy, co rodzi obawy, że kadłub jednostki może nie wytrzymać.
Po podniesieniu Concordii ratownicy mają nadzieję znaleźć ciała jeszcze dwóch ofiar katastrofy. Wrak może być niebezpieczny dla środowiska, chociaż wypompowano z niego większość paliwa, ale pod pokładem wciąż znajduje się np. 8 ton wołowiny i ponad 18 tysięcy butelek wina.
Podniesienia statku domagały się władze Giglio, bo to wątpliwa atrakcja tego turystycznego regionu Włoch. Costa Concordia trafi na złom. Koszt operacji to 600 milionów euro.
Jak komentują fachowcy, to lekcja dla całej branży morskiej, jak przygotować takie przedsięwzięcie. - To wnioski, jak zabezpieczyć statki przed podobnymi sytuacjami. Ze statku płynie około 80 tys. metrów sześciennych wody, która również zawiera różne substancje. Zagrożenie środowiskowe na pewno istnieje - mówił w rozmowie dla tvn24 zastępca dyrektora Urzędu Morskiego w Szczecinie kapitan Janusz Markiewicz.
Janusz Markiewicz podkreśla, że kadłub wycieczkowca jest mocno skorodowany, co przy dużym obciążeniu może doprowadzić do jego pęknięcia. Jak dodaje, niebezpieczny jest każdy etap operacji.
Do katastrofy wielkiego wycieczkowca doszło 13 stycznia ubiegłego roku. Jednostka podpłynęła za blisko brzegów wyspy i uderzyła o podwodne skały. W rezultacie Concordia zaczęła gwałtownie nabierać wody i przechylać się.
Ostatecznie przewróciła się na burtę i osiadła na dnie. Zginęły wtedy 32 osoby. Na pokładzie statku było ponad 4 tysiące pasażerów.