Nie zgadzamy się na zmiany w kwestii suwerenności Gibraltaru - ogłosił szef brytyjskiej dyplomacji Boris Johnson. W Wielkiej Brytanii trwa dyskusja nad statusem terytorium po Brexicie. Polityków i komentatorów zaskoczył fakt, że w zeszłym tygodniu w unijnym zarysie wytycznych ws. negocjacji znalazł się zapis, że Gibraltar może zostać wyłączony z pobrexitowego układu między Unią a Londynem, jeśli weto zgłosi Madryt.
W poniedziałek media na Wyspach akcentują słowa szefa hiszpańskiej dyplomacji Alfonso Dastisa: "Apelujemy o spokój. Jesteśmy zaskoczeni gwałtowną reakcją". Chodzi o słowa byłego lidera partii konserwatywnej Michaela Howarda, nawiązujące do obrony Falklandów przez Margaret Thatcher. - 35 lat temu inna premier wysłała wojska, by bronić wolności innej grupy Brytyjczyków przed kolejnym krajem, w którym mówi się po hiszpańsku. Jestem przekonany, że obecna premier wykaże się podobną determinacją, stając po stronie obywateli Gibraltaru - powiedział Howard.
Tymczasem w analizie "Financial Times" czytamy, że "deklaracja ma wymiar głównie polityczny, bo i tak każdy przyszły układ pomiędzy Londynem a Wspólnotą będzie musiał zostać ratyfikowany przez Hiszpanię". Dziennik podkreśla, że dla Madrytu to osiągnięcie dyplomatyczne, wczesna deklaracja, że w tych negocjacjach Unia skupia się na ochronie interesów swojego członka, a więc Hiszpanii.
Gibraltar pozostaje brytyjskim terytorium zamorskim od XVIII wieku. Hiszpania od stuleci kwestionuje ten status i chciałaby przejąć nad nim choćby część jurysdykcji.