Przed nami sporo muzyki, i historii muzyki w Polsce. Festiwale. Już samo słowo budzi przyjemne skojarzenia, bo jego pochodzenie – łacińskie FESTUS – oznacza "wesoły, radosny". Festiwale z definicji są więc wydarzeniami lekkimi i przyjemnymi. No właśnie, ale czy zawsze tak jest? Czy w siermiężnej PRL-owskiej rzeczywistości dało się wykroić odrobinę miejsca na prawdziwą spontaniczność? Weźmiemy dziś na warsztat kilka najpopularniejszych festiwali, które swój rodowód biorą jeszcze w czasach słusznie minionych i sprawdzimy w jakich okolicznościach powstawały, a co jeszcze ciekawsze – jak przebiegały. Sopot chociażby: od samego początku był wielkim wydarzeniem medialnym, ale ilu z Was pamięta jego korzenie: Festival Interwizji, czyli socjalistyczny odpowiednik Eurowizji? To tam rodziła się polska legenda chociażby Heleny Vondrackowej, ale swoje tryumfy święciła tam też odporna na działanie czasu Ałła Pugaczowa. Z drugiej strony do Jarocina zjeżdżali się muzycy, którzy szli pod prąd obowiązującej kultury, choć nawet i tutaj bezpieka próbowała wściubiać nosa, i nawet Jarocin miał swój kontr festiwal. Jak to z tymi festiwalami było?