Szczecińska Lista Przebojów
Radio SzczecinRadio Szczecin » Szczecińska Lista Przebojów » ARCHIWUM » SZYMON NADAJE
Był sobie kiedyś, w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, brytyjski zespół metalowy o nazwie Anathema. Grywał koncerty u boku grup takich jak Cathedral, Paradise Lost, My Dying Bride i Cannibal Corpse. Zyskał sobie solidne grono fanów ciężkich brzmień, lecz gdzieś tak od 1996 roku (po odejściu pierwszego wokalisty Darrena White'a) zaczęli powoli przechodzić na "łagodną stronę mocy", z płyty na płytę łagodzili gitarowe przestery, a growling zaczął być wypierany przez zwyczajny śpiew.
Punktem zwrotnym w karierze grupy okazał się album "Judgement" z 1999 roku. Jeszcze stosunkowo ciężkie riffy gitary i mocna perkusja pięknie współbrzmiały z "klimatycznymi" solówkami i tłami klawiszowymi. Choć trudno nie odnieść wrażenia, że nasłuchali się wtedy za dużo Pink Floydów, ten wstęp gitarowy do "Emotional Winter" - czysta Gilmourszczyzna! Natomiast to, co zaczęli wyprawiać już po roku 2000, prawdziwych fanów metalu może przyprawić o palpitacje serca. Delikatne gitarki, ładne melodyjki, wszystko podlane elektronicznym sosem wygenerowanym z keyboarda. Do tego Vincent Cavanagh i jego łabędzi śpiew... ;) No cóż... jak to rzekł Dudała do zdziwionego kolegi Krzakoskiego w ostatniej scenie jednej z popularnych polskich komedii z lat siedemdziesiątych: "zmiany, zmiany, zmiany..."

Anathema roku 2010 nie ma już nic wspólnego z muzyką metalową, dziś można im przylepić łatkę alternative rock. Na koncertach grają już tylko materiał z ostatnich dziesięciu lat, sporadycznie cofają się do lat dziewięćdziesiątych, tak też było w dublińskim klubie The Village. Publiczność nie doczekała się takich staroci jak "Sleepless", czy "A Dying Wish". A tak na marginesie - Polacy przewyższali liczebnością Irlandczyków, gdzie się nie odwróciłem słyszałem ludzi dyskutujących właśnie po polsku. Muzycy też musieli być tego świadomi, skoro co chwilę słyszeliśmy ze sceny "dzięki" lub "dziękuję". Kiedy zaś po utworze "Pitiless" ktoś wrzasnął w stronę sceny na całe gardło: "zajebiiiścieee!" usłyszał w odpowiedzi od gitarzysty: "kur** mać!" wypowiedziane czyściutką polszczyzną ;) Przyznam, że muzycy trochę zaczęli przesadzać z tym "klimatycznym" i "atmosferycznym" graniem, gdyby wrzucili ciężki przester i przyłoili czymś ze starego repertuaru, to nic by się przecież nie stało... Ale muzycy już sami odcinają się od swoich doom metalowych korzeni. Jeden koleś starał się trochę pogować pod sceną, reakcja Daniela Cavanagh była natychmiastowa: "Hej, Rocky Balboa! To nie jest koncert zespołu Slipknot..." :)))))

Rzeczywiście, bardziej inspirująco działają obecnie na Anathemę takie grupy jak Pink Floyd i Radiohead. Proszę posłuchać "Dreaming Light" z najnowszej płyty - równie dobrze mógłby odnaleźć swoje miejsce na ostatniej płycie Sigur Ros, albo takiego "Everything" - choć utworek zwiewny i urokliwy, to jednak pod koniec (ta gitara!) zaczyna nieco "śmierdzieć" Coldplay'em. Na szczęście Vincent Cavanagh nie jęczy tak irytująco jak Chris Martin, a wspomagająca go wokalnie Lee Douglas sprawia, że słucha się tego z przyjemnością.

Mnie najbardziej z dublińskiego koncertu podobał się bis: najpierw "One Last Goodbye" - najpiękniejszy i najbardziej przejmujący utwór z repertuaru grupy. Bracia Cavanagh napisali go po śmierci mamy. Drugą część utworu dośpiewaliśmy już sami, a wzruszony Vincent w podziękowaniu podarował nam jeszcze na sam koniec piosenkę "Fragile Dreams" z albumu "Alternative 4". Czy to się komuś podoba czy nie, starą i nową Anathemę łączy już tylko nazwa zespołu.