Łatka z napisem "druga Sade", która do niej przylgnęła, jest według mnie zwyczajnym nieporozumieniem. Jedyne, co może kojarzyć się z Sade, to aranżacje, pełne przestrzeni, nienachalne. Jessica nie ma też powabu scenicznego, którym emanuje jej starsza koleżanka. No ale jak to powiedziała w wywiadzie: "Muszę się jeszcze dużo nauczyć". Faktycznie... stawia pierwsze kroki na scenie i to widać. Na żywo piosenki nabrały mocy i jeśli miałem skojarzenia, to już bardziej z wykonawcami takimi jak TLC czy Aaliyah. Wyśmienity cover zapomnianej już grupy Brownstone mówi sam za siebie. "If you love me" to zresztą jeden z najlepszych momentów tego wieczoru. Niestety, na próżno szukać go na płycie. Świetnie wypadł też "No To Love" z wplecionym "I Want You" Marvina Gaye'a gdzieś w środku. Szkoda trochę, że nie zagrali "Something Inside", moim zdaniem najlepszego utworu z płyty "Devotion". Najlepszego obok "Wildest Moments". Mogli przecież wyjść na bis i właśnie tym utworem zakończyć występ. Jednak po "Running" ludzie ruszyli tłumnie w stronę wokalistki (gdy ta jeszcze stała przy mikrofonie!) z prośbą o autografy. Ze ściągi przyczepionej na scenie wynikało jednak, że bisy i tak nie były brane pod uwagę. Dziewczyna chętnie podpisywała bilety (skandaliczny brak sklepiku z płytami to duuuży minus) i fotografowała się z fanami na zapleczu klubu.