Piotr Zaremba, wtedy jeszcze tymczasowy prezydent Szczecina, patrzył na polityczną sytuację wiosną 1945 roku bez większych złudzeń. Był przekonany, że wiodącą siłą w kraju będą komuniści z PPR, ale wierzył, że z racjonalnych powodów będą chcieli jakoś ułożyć sobie relacje z propaństwowymi fachowcami takimi jak on. Dlatego uważnie dbał o gesty wobec ekipy Bieruta. Już wyruszając z Piły do Szczecina, zadbał, by pojechał z nim reprezentant komunistycznej Polskiej Partii Robotniczej i z tego też powodu nie zapomniał, by już drugiego dnia swoich rządów w Szczecinie, zorganizować akademię pierwszomajową, dla nielicznej wtedy grupy Polaków w metropolii nad Odrą. Uroczystość odbyła się w Sali Rycerskiej, dużym, plenarnym pomieszczeniu na parterze gmachu dawnej Rejencji pruskiej na Wałach Chrobrego.
Przy wybitych szybach, bez krzeseł i ławek, bo te wywieźli gdzieś Niemcy. Wszyscy stali. Za dekorację robiło parę polskich flag i świeże kwiaty, które zebrała z opuszczonych pobliskich ogródków córka szefowej stołówki, pani Barbara Dudkiewicz-Nalewajko. Główną ścianę sali zajmował olbrzymi portret niemieckiego kajzera Fryderyka III (1831-1888). Konny pomnik Fryderyka III stał na miejscu dzisiejszego pomnika Adama Mickiewicza niedaleko Wałów Chrobrego. Piotr Zaremba w swoich wspomnieniach pomylił go z Otto von Bismarckiem, który także bywał uwieczniany w podobnym, konnym ujęciu.
Według zachowanego opisu polskiego prezydenta Szczecina, obraz w Sali rycerskiej wyglądał tak:
„Na ciemnym tle pobojowiska wojny z Francją, oświetlonego łuną pożarów widniał, żelazny kanclerz jako olbrzymi jeździec w złotym szyszaku. (...)Spoglądał na nas a my na niego, nie trwało to jednak długo. Znalazła się drabina i twarz Bismarcka zasłonił wielki biały orzeł na czerwonym tle. Zdjęcie tego malowidła otoczonego olbrzymią ciężką, złoconą ramą, przerastało wówczas możliwości zebranych.”
Sala plenarna gmachu Rejencji szczecińskiej z konnym portretem cesarza Fryderyka III w czasach niemieckiego panowania
Zaremba był urbanistą a nie historykiem i można mu wybaczyć, że pomylił Bismarcka z Fryderykiem. Tym bardziej, że pruscy herosi w złotych szyszakach mylili się wtedy Polakom, którzy z jednakową niechęcią traktowali taką teutońską "starzyznę".
Pytanie, co potem stało się z tym obrazem?
Zapytałem dyrektora Muzeum Narodowego w Szczecinie, pana Lecha Karwowskiego, czy malowidło z gmachu Urzędu wojewódzkiego trafiło do muzealnych zbiorów? Okazuje się, że nie. Jak się zdaje, nikt nie wie, co się z nim stało. Najprawdopodobniej wielgachny obraz bez żalu wyrzucono już wtedy na śmietnik. Portrety pruskich cesarzy bywały różnej jakości, a każdy urząd w dawnej Rzeszy chciał mieć jak najbardziej wspaniały obraz będący hołdem dla któregoś z Hohenzollernów. Wiele z nich było po prostu efektownymi kiczami. Ówcześni polscy szczecinianie mieli zbyt wiele świeżych wspomnień o krzywdach, jakie wyrządził im niemiecki szowinizm, by troszczyli się o propagandowe malowidło, relikt epoki Kajzerów. Co więcej, ówcześni pionierzy byliby zapewne bardzo zdziwieni, że dziś ktoś mógłby żałować ogromnego obrazu z niemieckim cesarzem, który symbolizował epokę brutalnej germanizacji Polaków. A już dzisiejszego sentymentu do nazwy „Wieża Bismarcka”, której używa się wciąż bardzo często wobec wieży na Gocławiu, w ogóle nie byliby chyba w stanie pojąć. I jeszcze jedno. Polski orzeł wisi w Sali rycerskiej na Wałach Chrobrego na miejscu portretu „Kajzera Fritza” do dziś.
Tak sala plenarna UW wygląda dziś