- Felieton Piotra Semki
- Do posłuchania w każdy piątek, o godz. 16.30 w magazynie Wszystko na gorąco.
Sowieccy urzędnicy zawsze dostosowywali się do czasu pracy centrali. Zawsze trzeba było być pod ręką jeśli zadzwonił telefon z Kremla. Dlatego dbali, by wszystkie podległe im organy okupacyjne działały w godzinach urzędowania wygodnych dla moskiewskich urzędników. Czas moskiewski dzieli od czasu środkowoeuropejskiego godzina, ale to Rosjanie, wiosną 1945 roku, dyktowali warunki, bo byli zdobywcami tej części Europy. Szczecin po usunięciu polskich władz, w połowie maja, faktycznie podlegał administracji sowieckiej na terenie wschodnich Niemiec i w związku z tym, tutaj też wprowadzono czas moskiewski. No i wszyscy, głównie Niemcy, bo oni byli krótkotrwałymi zarządcami cywilnymi Szczecina, ustawiali wskazówki zegarów według czasu kremlowskiego.
Gdy 9 maja Piotr Zaremba odzyskał władzę nad Szczecinem, a wraz z nim wróciła tu Polska, w oficjalnym rozporządzeniu zlikwidowano tę dziwaczną anomalię.
„Z dniem 10 lipca 1945 roku zostaje wprowadzony na terenie miasta Szczecin czas letni środkowoeuropejski” – nakazywał Zaremba. „Zegary uregulowane według czasu moskiewskiego należy cofnąć o jedną godzinę”.
Szczecińskie czasomierze zaczęły wybijać godziny tak samo jak w Poznaniu, Warszawie i Krakowie. I chyba była to pierwsza mini-desowietyzacja Szczecina.
Polak Jan Lesikowski, który przebywał wtedy w Szczecinie, tak wspominał tamten dramatyczny czas:
„Niemcy, ci co pouciekali, nadciągali ze wszystkich stron. Nad Odrą koło urzędu wojewódzkiego, na łące i na całym terenie, wszędzie były namioty. Niemcy leżeli jak śledzie, głodni. Przyjeżdżali tratwami czółnami, kutrami, parowozami. Wszystkie piwnice w mieście przeszukiwali za kartoflami. Jeść nie było co. My byliśmy w lepszej sytuacji, bo przywieźliśmy sobie zapas ziemniaków, ale cały obecny urząd wojewódzki zajęty był przez niemieckich uchodźców. Wielu z nich słaniało się na nogach. Gdy pytałem, skąd są, odpowiadali: z Koszalina, Stargardu, Pyrzyc, Gdańska i wreszcie z Piły.”
Ten nawrót Niemców zza Odry był wynikiem dążeń niemieckich komunistów by utrzymać Szczecin w niemieckich rękach ale i „spychologii” władz miast Pomorza zaodrzańskiego takich jak Stralsund czy Greifswald, które same bedac w tragicznej sytuacji aprowizacyjnej – wypychały przesiedleńców z powrotem do Szczecina.
Jak wspominał Jan Lesikowski: „Gdy widziałem, że cierpią głód straszny, ogarniał nas żal. Niemieckie normy wyżywienia oficjalnie nie istniały. Teoretycznie zarząd miejski był zobowiązany przynajmniej raz na parę dni zapewnić 100 gramów marmolady z cukrem i kilogram suchego grochu na głowę, ale te dostawy były nieterminowe i zdarzały się dłuższe przerwy, bo niemieckie władze komunalne zależały od rosyjskich władz okupacyjnych, a ci wydawali żywność dla Niemców w bardzo kapryśny sposób. Niewielką pomocą były tak zwane kuchnie ludowe, gdzie raz dziennie wydawano cienką zupę z liści pokrzyw, z liści buraków i łupin ziemniaków. Ta wodnista zupa musiała wystarczyć wielu osobom na cały dzień.
Brygide Manzke wyjechała do Szczecina. Trafiła po wojnie do Koblencji w zachodnich Niemczech i tam spisano jej wspomnienia ze Szczecina, z wiosny 1945 roku.
Piotr Zaremba pisze o tej pogłosce, wspominając bardzo dramatyczny okres końca maja 1945 roku. Jak wspominał: "po Szczecinie krążyły przeróżne plotki, domysły i wyolbrzymione wieści, że Szczecin będzie wolnym miastem, że będzie to kondominium angielsko-polskie, że flota brytyjska już przybyła do Szczecina, że miasto będzie przyznane Czechosłowacji lub też, że będzie podzielone na trzy części: polską, czeską i niemiecką."
Jak pisze Zaremba „zdawałem sobie sprawę, że plotki te celowo inspirowane były elementem wielkiej wrogiej nam gry. Motyw czechosłowacki w pogłoskach o wolnym mieście Szczecin był odbiciem żądań władz w Pradze, które uważały, że jako członek koalicji antyhitlerowskiej muszą mieć jakiś udział w okupacji Niemiec. Szczecin, który znajduje się na końcowym odcinku Odry przed dopływem do Bałtyku, zdawał się być odpowiednią zapłatą dla Czechosłowacji. Kraju, który eksportował bardzo wiele swoich produktów barkami poprzez szlaki wodne na Łabie i na Odrze.
Czesi od lat międzywojennych snuli marzenia o swoim własnym dostępie do morza. Z kolei plotki o brytyjskiej kurateli nad Szczecinem były odbiciem marzeń Niemców, że Anglia wspaniałomyślnie weźmie na siebie obronę ludności niemieckiej przed Polakami. Zresztą plotki te w jakimś stopniu sprawdzą się za parę miesięcy, gdy Londyn przyśle misję, która będzie nadzorować wyjazd Niemców ze Szczecina do brytyjskiej strefy okupacyjnej Niemiec. Innym wzorem dla powstania ewentualnego wolnego miasta Szczecin mogło być "Wolne terytorium Triest". Mało kto pamięta, że po wojnie przez długie lata istniał taki twór, który stworzyli Brytyjczycy wobec sporu Włochów i Jugosłowian o to portowe miasto nad Adriatykiem. Triest jako wolne terytorium egzystował do 1954 roku, kiedy doszło do referendum, w którym zwyciężyła opcja włoska. Jugosłowianie musieli się obejść smakiem. Czy taki scenariusz możliwy był w Szczecinie? Jak się okazało nie, ale siła i uporczywość pojawiania się tych plotek w maju i czerwcu 1945 roku świadczą, że jakieś polityczne gry w tej kwestii musiały chyba być rozgrywane.
Ten „szczeciński rząd na wygnaniu” trafia wpierw do pobliskiego Stargardu. Szybko okazuje się, że w spalonym mieście jest bardzo mało lokali odpowiednich dla pracy biurowej. W tej sytuacji wojewoda Leonard Borkowicz decyduje, że lepiej przenieść tymczasową stolicę polskiego Pomorza Zachodniego do Koszalina. Właśnie tam ocalał duży urząd tamtejszej rejencji, idealny dla pomorskich władz wojewódzkich.
Zaremba ma swoje własne problemy. Walczy, by z trudem zebrany zespół fachowców, którzy mieli uruchomić Szczecin, po prostu się nie rozszedł. W momencie, kiedy ludzie tracą nadzieję na sukces, każdy zaczyna się zastanawiać czy nie pójść w swoją stronę. Dlatego już w Stargardzie 20 maja Zaremba zbiera 112 „Szczecinian”, bo tak nazywano tych pionierów i zarządza zbiórkę. Jest tam i pluton milicji ze swym sztandarem i grupa umundurowanych strażaków, są i tramwajarze. Wszyscy podpisują się pod dokumentem - uroczystą deklaracją, w której obiecują, że na każde wezwanie są gotowi wrócić do Szczecina i na nowo podjąć trud odbudowywania miasta. Po cichu zaś, Zaremba powołuje „Grupę operacyjną Szczecin”, której szefem zostaje jego zastępca Franciszek Jamroży. Ma ona utrzymywać kontakt z pozostałymi w mieście Polakami, zbierać informacje na temat działań niemieckiego magistratu i przygotowywać ewentualny powrót polskich władz do miasta. 23 maja wygnańcy Zaremby trafiają wreszcie do Koszalina i szczecinianie dostają osobną część budynku ze swoimi pomieszczeniami. Sam budynek przypominał troszeczkę średniowieczny zamek, ale miał jedną zaletę: był nie zburzony i na urzędników czekał tam bezcenny sprzęt biurowy. Korzystając z faktu, że wciąż do stacji Szczecin Gumieńce kursowały polskie pociągi z Poznania, grupa Jamrożego wysyła tam swoich ludzi. Nie rzucając się w oczy, na miejscu odnotowują działania Niemców i raportują o wszystkim Piotrowi Zarembie. Wreszcie 24 maja przychodzi najbardziej istotna wiadomość. Zaremba dowiaduję się, że niemiecki zarząd rozpoczyna wydawanie tymczasowych niemieckich dowodów osobistych, a niemiecka Hilfspolizei otrzymuje od Rosjan zgodę na operowanie w całym mieście, a nie tylko na Niebuszewie. Oznacza to, że pod nadzorem niemieckiej policji, będzie także i polska ludność, która osiedliła się w centrum miasta i wierzy w powrót Zaremby. Liczba ludności niemieckiej w Szczecinie cały czas wtedy wzrasta i zbliża się już do 25 tysięcy. Jeszcze 3 tygodnie temu było ich tylko 6 tysięcy. Zaremba zaczyna bać się, że Niemcy zaludnią miasto na nowo, zanim Polska wróci do Szczecina.

Życzenie Stalina, by polskie władze usunięto na jakiś czas ze Szczecina przekazał Bolesławowi Bierutowi, pełnomocnik rządu ZSRR, gen. Nikołaj Bułganin. Bierut przyuczony do natychmiastowego wykonywania życzeń Kremla, natychmiast nakazał Leonardowi Borkowiczowi i Piotrowi Zarembie wyjechać z miasta.
Wiadomość o nakazie opuszczenia miasta spadła na Piotra Zarembę akurat jak wracał z Poznania, był to dla niego grom z jasnego nieba. Jak wspomina: „był 16 maja, rano, jadąc do miasta od strony alei Piastów, spostrzegliśmy jakieś grupy ludzi na ulicach oraz poruszenie przy pakowanych ciężarówkach na placyku przed zarządem miejskim zobaczyliśmy dziwne zbiegowisko. Ktoś podszedł do nas, wykrzykując „władze Wojewódzkie szykują się do opuszczenia miasta”.
Zaremba został wezwany do Borkowicza i usłyszał, że on także musi opuścić miasto. Na domiar złego, akurat wieczorem poprzedniego dnia doszło do zajść między pijanymi rosyjskimi żołnierzami a polską ludnością. Wszyscy, wśród władz polskich w Szczecinie bali się wielkiego skandalu dyplomatycznego. No ale co było robić. Polscy politycy musieli opuścić Szczecin. Zaremba także spakował swoje manatki. Zapakował urzędników na ciężarówki i wyjechał do Stargardu.
Polityczne decyzje zapadały na znacznie wyższym szczeblu.
Doktor Flatau tak oto pisał w swoim sprawozdaniu: ”W pierwszym rzędzie naszym obowiązkiem jest utworzenie oddziału administracji ogólnej Uniwersytetu Poznańskiego w Szczecinie. Następnie jako uprawniona jednostka Uniwersytetu Poznańskiego zaczęliśmy zabezpieczać, jako dobra nowego Uniwersytetu, biblioteki poniemieckie. Na następny plan poszły budynki na uczelnię, oraz bloki mieszkalne dla profesorów, asystentów, urzędników oraz niższych funkcjonariuszy uniwersytetu”.
Zadecydowała, jak się zdaje obojętność władz w Warszawie.
Gdy w połowie maja1945 r. władze sowieckie zażądały, aby władze polskiego Szczecina wycofały się z miasta, wraz z nimi wyjechała też grupa inicjatywa Uniwersytetu Poznańskiego. Do zastanawiania się nad powołaniem uczelni humanistycznej w mieście nad Odrą powrócono w sierpniu 1945 roku, ale wtedy już Uniwersytet Poznański miał własne swoje kłopoty i póki co, sprawy zawieszono na czas nieokreślony. No i ta prowizorka trwała jeszcze bardzo długo. Uniwersytet Szczeciński powstał dopiero 1983 roku.