Szczecin 1945 - bohaterowie, antybohaterowie i zwykli pionierzy
Radio SzczecinRadio Szczecin » Szczecin 1945 - bohaterowie, antybohaterowie i zwykli pionierzy
Z perspektywy czasu robi wrażenie upór z jakim działacze Komunistycznej Partii Niemiec rządzący między końcem maja a końcem lipca ściągali do Szczecina barkami swoich rodaków zza granicy z sowiecką strefą okupacyjną. Transporty przybywały barkami i przybijały do nabrzeży u stóp Wałów Chrobrego. Jak wspomina Piotr Zaremba, dopiero 4 lipca zakończył się ten ruch wahadłowy. Zacytujmy prezydenta miasta: „5 lipca nie było już barek przywożących Niemców Odrą do Szczecina. Dopiero później okazało się, że w przewidywaniu możliwości objęcia Szczecina przez Polaków (barki) zostały przez powiatowe władze niemieckie wyładowane w Policach.”
Przypomnijmy że w tamtym czasie tzw. enklawa policka stanowiła sowiecką enklawę na terenie polskiego Pomorza Zachodniego zarządzaną przez sowieckich oficerów ale na szczeblu urzędniczym zatrudniającą niemieckich komunistów i niemiecką siłę roboczą.

Ale problemów wciąż nie ubywało. Jeszcze w Berlinie w trakcie uroczystości oficjalnego ogłoszenia przekazania Szczecina do Polski 3 lipca , zastępca marszałka Żukowa gen. Konstanty Tielegin uświadomił wojewodzie Leonardowi Borkowiczowi i prezydentowi Zarembie także i kłopotliwe elementy nowej sytuacji. Od tej chwili z punktu widzenia Rosjan polskie władze miały wziąć na siebie nie tylko wyżywienie ok. tysiąca Polaków żyjących wówczas w mieście ale i zapewnić aprowizację 60 tys. Niemców którzy nie wiadomo jak długo jeszcze mieli pozostawać w mieście. Borkowicz tak przejął się nowym zadaniem, ze prosto z Berlina pojechał do Koszalina, ówczesnej tymczasowej stolicy Pomorza Zachodniego aby zapewnić stolicy Pomorza Zachodniego choć elementarne wyposażenie w żywność. Sam Zaremba przybył po cichu do Szczecina 4 lipca wieczorem. Przeprowadził odprawę, na której rozkazał polskiej milicji objęcie strategicznych punktów miasta. Głównym zadaniem polskiej siły zbrojnej w mieście było pilnowanie by ekipa burmistrza Erlicha Wiesnera nie próbowała wywieźć z miasta zapasów aprowizacyjnych. W ciągu kolejnych 12 godzin polscy milicjanci udaremnili parę prób wywozu mąki. Dowodem na te niemieckie akcje był zarekwirowany traktor i parę wozów wypełnionych workami mąki. Takie to były czasy. Żywność była cenniejsza od pieniędzy.


Wczesnym rankiem 3 lipca wojewoda Leonard Borkowicz i prezydent Piotr Zaremba wyruszyli z Koszalina poprzez Szczecin do Berlina na spotkanie z marszałkiem Żukowem. Słynna autostrada „Berlinka” bardzo szybko umożliwiła im dojazd do głównej kwatery sowieckiego marszałka pod Berlinem. Rezydował on w willowym osiedlu „Wendenschloss” nad leśnym jeziorem w dzielnicy Köpenick. Nazwa „Wendenschloss” oznaczała „Zamek Słowian” i była nawiązaniem do prasłowiańskich korzeni dzielnicy Kepenick, która niegdyś nosiła swojską nazwę Kopanica. Zaremba wspomina: „Weszliśmy z Borkowiczem do niewielkiej willi gdzie powitał nas uśmiechnięty generał Konstantin Tielegin, jeden z dwóch zastępców Żukowa. Rosyjski generał oznajmił, że zapadła już decyzja o przekazaniu Szczecina Polsce i została ona uzgodniona z amerykańskimi i angielskimi sojusznikami. I znów zacytujmy Zarembę: „Otworzyły się zasuwane drzwi, którymi weszli do pokoju marszałek Gieorgij Żukow, towarzyszący mu szef sztabu generał Malinin oraz kilku generałów. Marszałek zakomunikował nam decyzję rządu radzieckiego: „Szczecin jest polski. Zarząd miejski ma definitywnie przejąć miasto z rąk niemieckiego zarządu miejskiego. Jednocześnie likwiduje się radziecką komendanturę wojenną w mieście, którą zastąpić ma Polska Komenda Placu. Jak wspomina Zaremba: „Jeszcze parę minut rozmowy i wychodzimy wszyscy na taras z widokiem na jezioro. Myślę sobie Wendenschloss – Zamek Wendów a więc słowiański. Co za ironia losu. Rzesza niemiecka, która zmieniała (na niemieckie) nazwy najmniejszej wioski w Polsce – przeoczyła tę nazwę w obrębie swojej stolicy. Chyba po to aby właśnie tu dokonał się ostatni akt naszego powrotu nad Odrą”. Zaremba do końca życia chwalił się tym niezwykłym przywilejem. To on wraz z wojewodą Borkowiczem a nie szef dyplomacji ekipy Bieruta otrzymał od Żukowa decyzję o przekazaniu Szczecina Polsce. Istotnie. Dzieje dyplomacji nie znając zbyt wiele podobnych przypadków by jeden z polskich wojewodów i jeden z polskich prezydentów miasta negocjował z szefem sowieckim okupacji nad Niemcami o ostatecznym kształcie polskiej granicy na zachodzie.
Słynna autostrada „Berlinka” bardzo szybko umożliwiła im dojazd ze Szczecina do głównej kwatery sowieckiego marszałka pod Berlinem. Rezydował on w willowym osiedlu „Wendenschloss” nad leśnym jeziorem w dzielnicy Köpenick. Nazwa „Wendenschloss” oznaczała „Zamek Słowian” i była nawiązaniem do prasłowiańskich korzeni Köpenick., która niegdyś była stolicą słowińskiego księcia i nosiła swojską nazwę Kopanica.
Zaremba wspomina: „Weszliśmy z Borkowiczem do niewielkiej willi gdzie powitał nas uśmiechnięty generał (Konstantin) Tielegin, jeden z dwóch zastępców Żukowa. Rosyjski generał oznajmił, że zapadła już decyzja o przekazaniu Szczecina Polsce i została ona uzgodniona z amerykańskimi i angielskimi sojusznikami. I znów zacytujmy Zarembę: „Otworzyły się zasuwane drzwi, którymi weszli do pokoju marszałek Gieorgij Żukow, towarzyszący mu szef sztabu generał (Michaił) Malinin oraz kilku generałów. Marszałek zakomunikował nam decyzję rządu radzieckiego:>Szczecin jest polski. Zarząd miejski ma definitywnie przejąć miasto z rąk niemieckiego zarządu miejskiego. Jednocześnie likwiduje się radziecką komendanturę wojenną w mieście, którą zastąpić ma Polska Komenda Placu<”. Jak wspominał Zaremba: „Jeszcze parę minut rozmowy i wychodzimy wszyscy na taras z widokiem na jezioro. Myślę sobie Wendenschloss – Zamek Wendów a więc słowiański. Co za ironia losu. Rzesza niemiecka, która zmieniała (na niemieckie) nazwy najmniejszej wioski w Polsce – przeoczyła tę nazwę w obrębie swojej stolicy. Chyba po to aby właśnie tu dokonał się ostatni akt naszego powrotu nad Odrą”.
Zaremba do końca życia chwalił się tym niezwykłym przywilejem. To on wraz z wojewodą Borkowiczem, a nie Wincenty Rzymowski -szef dyplomacji ekipy Bieruta, otrzymał od Żukowa decyzję o przekazaniu Szczecina Polsce. Istotnie. Dzieje dyplomacji nie znają zbyt wiele podobnych przypadków by jeden z polskich wojewodów i jeden z polskich prezydentów miasta negocjował z szefem sowieckim okupacji nad Niemcami o ostatecznym kształcie polskiej granicy na zachodzie.
Piotr Zaremba
Piotr Zaremba
W poprzednich odcinkach tego cyklu wspominałem, że okres przesilenia w kwestii przynależności Szczecina objawił się dziwnym fenomenem. Rosjanie po oddaniu metropolii nad Odrą Polsce chcieli negocjować z prezydentem Szczecina ignorując jednocześnie ekipę Bieruta w odległej Warszawie. Skąd taki stan rzeczy? Być może zadecydowała o tym bierność komunistycznego Rządu Tymczasowego który potulnie czekał na decyzje Moskwy. A może Sowieci tak dobrze dogadywali się z Piotrem Zarembą z racji tego, że doskonale władał on językiem rosyjskim. Przypomnijmy, że przyszły prezydent Szczecina wychował się przed I wojną światową w Moskwie w rodzinie polskiej inteligencji. Tak czy inaczej 1 lipca 1945 roku dr Jan Żytkiewicz, przedstawiciel Komitetu Opieki nad Polakami w Szczecinie – jedynego polskiego organu w mieście zarządzanym przez niemieckich komunistów przywiózł do Koszalina gdzie „na wygnaniu” rezydował Zaremba pismo zapraszające do kwatery Głównej Sowieckich Wojsk Okupacyjnych w Berlinie. Dokument informował, że Zaremba wzywany jest w celu oficjalnego przekazania polskiej administracji pełnej władzy nad odrzańską metropolią. Problem w tym że pismo wzywało Zarembę na dzień 2 lipca a ten dopiero tego dnia dostał dokument przekazany dr. Żytkiewiczowi przez sowieckiego komendanta Szczecina. Nazajutrz, 2 lipca Zaremba dopiero szykował się do wyjazdu ale wiedząc już o decyzji Rosjan wysyłał do swego zaufanego w Szczecinie człowieka Franciszka Jamrożego poufną instrukcję by zaczął przygotowania do przejęcia władzy nad Szczecinem przy pomocy polskich milicjantów. Był 2 lipca 1945 r. Oddajmy głos Zarębie, który tak wspominał ten dzień. „Zmęczony tymi sprawami i letnim upałem pozwoliłem sobie na chwilę drzemki z książką w ręku, w leżaku przy domowym ogrodzie. A tu nagle otworzyły się szklane drzwi wiodące z tarasu do ogrodu i stanął w nich rosyjski pułkownik w towarzystwie dwóch gwardzistów pod bronią. Tubalny głos pułkownika Jassena, zastępcy komendanta wojskowego Szczecina wyrwał mnie z miłego odrętwienia. – Cóż to marszałek Żukow na was czeka, a wy tu w ogródku z książką wypoczywacie?” Okazało się, że Żukow nie mogąc doczekać się Zaremby w Berlinie polecił pułkownikowi Jassenowi sprowadzi polskiego prezydenta Szczecina o stolicy Niemiec. Jassen oświadczył, że nie ruszy się z miejsca póki nie wyprawi Zaremby do Berlina. „Ledwo udało mi się przekonać Jassena by wracał do Szczecina i powiadomi Berlin, że nazajutrz jadąc z Borkowiczem do Szczecina zabierzemy się z nim razem do kwatery marszałka w Berlinie”.
O wszystkich tych okolicznościach wiemy jedynie ze wspomnień Zaremby. Nie wiadomo, czy nie podkoloryzował on całej tej historii. Ale faktem jest że to Zaremba i Borkowicz zostali zaproszeni do Berlina aby usłyszeć korzystne dla Polski rozstrzygnięcie kwestii państwowej przynależności Grodu Gryfa.

Komitet Pomocy Polakom przez ponad dwa tygodnie między wyjazdem Piotra Zaremby z miasta a końcem niemieckich rządów pełnił dziwaczną rolę reprezentanta polskich interesów w podzielonym mieście. Trudno więc było przypuszczać że Komitet przeoczy niezwykle ważny wówczas dla Polaków dzień propagandy gospodarki morskiej. Dziwne to były obchody – w mieście uważanym już przez część Polaków za swoje ale z drugiej strony rządzone wciąż przez niemieckiego burmistrza. Miejscem uroczystej akademii z okazji Dnia Morza był wielki gmach na Wałach Chrobrego gdzie dziś znajduje się zachodniopomorski urząd wojewódzki. Zaproszono gości z rosyjskiej komendantury a nawet zdobyto się na skromne przyjęcie mające poświadczyć że Polacy wciąż czują się gospodarzami miasta. Dwa dni wcześniej komitet doprowadził do ważnej zmiany politycznej w mieście. 25 czerwca 45 czołówka komitetu na audiencji u sowieckiego komendanta miasta pułkownika Aleksandra Fiedotowa skłoniono Rosjan by ulice grody gryfa patrolowała nie tylko niemiecka schutzpolizei ale także polscy milicjanci. 27 czerwca po raz pierwszy na ulice miasta wyszły specjalne patrole złożone z dwóch Polaków, dwóch Niemców i dowodzącego nimi podoficera Armii Czerwonej. W wypadku Niemców reprezentowało ich dwóch funkcjonariuszy. Tyle samo było w patrolu polskich milicjantów a całą czwórką dowodził sowiecki podoficer. Niekiedy współpraca polskiego komitetu ze stroną niemiecką wymuszały problemy, które atakowały zniszczone, wygłodzone miasto. Z tego samego powodu doszło do narady naczelnego polskiego lekarza komitetu dr Zygmunta Jakubowskiego z naczelnym lekarzem niemieckim w sprawie wspólnej profilaktyki ludności mającej zapobiec epidemiom. Jak już parę razy wspominałem o wszystkich tych perypetiach Polaków w Szczecinie nie informowano w gazetach wydawanych w centralnej i południowej części Polski. Cenzura zabraniała niemal wszystkiego w pisaniu o Szczecinie gdyż ekipa Bieruta nie była pewna czy Rosjanie oddadzą w końcu miasto Polsce. O tym jako wolno mieliły wówczas prasowe młyny świadczą perypetie wywiadu z wojewodą Leonardem Borkowiczem który przeprowadził dziennikarz gazety „Rzeczpospolita”. Borkowicz udzielił go 7 czerwca 1945 roku w przeddzień ponownego wyjazdu prezydenta Zaremby do Szczecina. Ale redakcja wydrukował rozmowę dopiero 23 czerwca gdy już Piotra Zarembę zmuszono do opuszczenia miasta. Nikt o tym nie wiedział w Warszawie więc czytelnicy mogli przeczytać w wywiadzie zachęcający do osiedlania się Polaków w Szczecinie. Tymczasem w mieście nie było już polskich władz. W tym samym czasie zaczął się niezwykle dotkliwe dla miasta zjawisko napływu polskich szabrowników. Piotr Zaremba który spotkał jednego z pionierów rabunku poniemieckiego mienia tak w swych wspomnieniach przedstawia dziwaczną retorykę, w której ów cwaniak przedstawiał swój życiowy priorytet. Jak mówił: „Obok spraw narodowych na pierwszy plan wysuwa się sprawa szabru. Trzeba coś rodzinie zawieźć ale zaraz wracać do Szczecina, aby bronić naszych doń praw”. Jak widać wtedy tuż po wojnie już zdarzali się nasi rodacy którzy potrafili swoją namiętność do wyszukiwania i rabowania poniemieckich cennych przedmiotów połączyć z deklarowaną wrażliwością na polskie prawa do grodu gryfa.
20 czerwca 1945 roku niemiecki burmistrz Ernst Wiesner rozesłał do burmistrzów dzielnicowych specjalny okólnik. Przypominał w nim że w Szczecinie nie ma już polskiego prezydenta ale istnieje tylko Komitet Pomocy Pomorskim Polakom. Ja podkreślał Wiesner: „Nie ma on żadnych specjalnych praw. Jakiekolwiek rekwizycje mogą mieć miejsce jedynie za zgodą rosyjskiego komendanta”. Uwagę zwracało dość buńczuczne zdanie, które kończyło dokument: „Musimy wpoić naszym mieszkańcom przeświadczenie, że wobec Polaków należy okazywać więcej stanowczości i nie ustępować, zaraz przy pierwszej groźbie”. Zatrzymajmy się przy tym ostatnim zdaniu okólnika. Dobrze pokazuje ono jak utopijne były pomysły uczynienia ze Szczecina wolnego miasta, w którym mieliby współżyć Niemcy i Polacy. Nie brano pod uwagę, że urazy z wojny były bardzo trwałe a niemieccy komuniści, którzy sami uważali się za ofiary Hitlera nie byliby zapewne wobec polskiej ludności zbytnio koncyliacyjni. Demonstracją umacniania się niemieckiej władzy w grodzie gryfa było przeniesienie urzędu nad burmistrzem miasta z Niebuszewa do centrum. Wybrano biurowiec na rogu ulicy Mazurskiej i obecnej Alei Jana Pawła II. Mieszkańcy tej części Szczecina mogą odnaleźć dziś w tym budynku posterunek policji. Kolejnym krokiem który podjął Wiesner było stworzenie niemieckich urzędów dzielnicowych w pięciu rejonach miasta: w Gumieńcach, Niebuszewie, Turzynie Grabowie i Golęcinie. Niemcy budowali w ten sposób kopie przedwojennego modelu władzy nad miastem w ramach którego nadburmistrz (niemiecka nazwa oberbürgermeister) rządził za pomocą burmistrzów poszczególnych dzielnic w Szczecinie. Ernst Wiesner miał świadomość, że da Niemców którzy pozostali w mieście albo wrócili do niego ważne są widoczne oznaki niemieckiej władzy nad miastem. W rezultacie znacząco zwiększono stan liczbowy niemieckiej policji która pod koniec czerwca 1945 roku liczyła już 600 funkcjonariuszy. Równolegle wspierano powrót ludności niemieckiej do miasta. 20 czerwca 45 roku było w Szczecinie 61282 Niemców a 2 lipca 1945 roku już 80192. Po 26 czerwca do ludności niemieckiej zaczęły dochodzić informacje które uzyskiwano w rozmowach z Rosjanami że miasto jednak wróci do Polski. Niemiecki magistrat bardzo uparcie zwalczał te plotki bo obawiał się wybuchu paniki. Zachował się raport niemieckiej policji pomocniczej z 4 lipca 1945 roku. Czytamy w nim: „Do społeczeństwa przeniknęły wieści, że Szczecin będzie polski i pożałowania godne jest to że faktów takich nie podano publicznie”. Autor raportu wskazywał: „Widoczny jest niepokój wśród ludności niemieckiej. Wszędzie stoją ludzie i dyskutują. Co znaczące autor policyjnego raportu z 4 lipca zaznaczał: „Roznosiciele tych plotek zostali aresztowani. Niemieccy komuniści trwali do końca wierni nadziei że ich szefowie z kierownictwa Komunistycznej Partii Niemiec w Berlinie doprowadzą do pozostania Szczecina w granicach Niemiec.
Rok 1945 był czasem kiedy w polskim Szczecinie wszystko było pierwsze. Pierwsze szkoły, pierwsze polskie szpitale, pierwsze polskie oddziały straży pożarnej.
Ale kim było pierwsze polskie dziecko urodzone w metropolii nad Odrą?
W archiwum Państwowym w Szczecinie znaleźć można pożółkłe kartki jednej z pierwszych gazet wydawanych w mieście nad Odrą „Pionier szczeciński”. Jedna z notatek zawartych w piśmie informowała o chrzcie najmłodszego obywatela miasta, który odbył się w kościele garnizonowym – tak nazywano wówczas późniejszy kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa na Placu Zwycięstwa w Szczecinie. Odbyło się to 30 sierpnia 1945 roku i jak informuje pisemko szczęśliwy maluch otrzymał książeczkę oszczędnościową do której dołączono życzenia. W dokumentach rodzinnych Zdzisława Trzycieckiego, bo to on był tym pierwszym polskim szczecinianinem urodzonym po wojnie zachował się uroczysty dyplom z tego dnia sporządzony przez władze miasta. Górnolotny tekst głosił: „pierwszemu najmłodszemu obywatelowi miasta Szczecina urodzonemu dnia 14 maja 1945 w Szczecinie z życzeniem, aby stał się godnym przedstawicielem Państwa Polskiego skupiającym w sobie nasze najważniejsze zalety narodowe, ceniącym Pracę jako podstawę sprawiedliwości i porządku społecznego, prawdziwym Polakiem Demokratą, który na sztandarze swym wypisze słowa: salus rei publicae suprema lex esto. Dobro Rzeczypospolitej najwyższym prawem. Na początku XXI wieku do Zdzisława Trzycieckiego dotarła dziennikarka szczecińskiej Gazety Wyborczej, która opublikowała wywiad z nim.
Jak opowiada w wywiadzie z 2004 roku pan Trzyciecki –jego rodzice poznali się przed wojną w Warszawie Ojciec był wziętym fryzjerem damskim i kosztem ciężkiej pracy dorobił się ekskluzywnego zakładu w centrum stolicy. Przed wybuchem powstania ojciec, pan Henryk Trzyciecki, wyjechał z żoną na Lubelszczyznę skąd pochodziła jego małżonka. Złapani przez Niemców zostali wywiezieni na roboty do Rzeszy. Pierw pracowali niewolniczo pod Piłą przy kopaniu okopów a potem wysłano ich na roboty pod Rostock. Gdy tylko Meklemburgię zajęli Sowieci –uwolnione od hitlerowskiej niewoli małżeństwo Trzycieckich natychmiast wyruszyło do Polski. Jak wspominał pan Zdzisław: „mama była wtedy tuż przed rozwiązaniem, więc zatrzymali się w Szczecinie. Pierwszym szczecinianinem zostałem zatem trochę przez przypadek. Zresztą wg prezydenta Piotra Zaremby 14 maja 45 roku urodziła się nas dwójka. Oprócz mnie dziewczynka o nazwisku Zaremba. Ale nie spokrewniona z prezydentem. Pan Zdzisław otrzymał tytuł pierwszego polskiego szczecinianina bo urodził się na godzinę lub dwie przed swoją rywalką. Urodził się w willi przy ul. Moniuszki na Jasnych Błoniach, gdzie rodzice znaleźli jakieś łóżko. Nie było nawet akuszerki ale mimo że poród był ciężki jakoś ojciec pana Zdzisława ze wszystkim sobie poradził. Na dodatek dwa dni po porodzie Sowieci ogłosili że polski zarząd miasta musi wyjechać. Na szczęście ojciec pan Henryk Trzyciecki uzyskał od rosyjskich władz zgodę na pozostanie w mieście ale na własne ryzyko. Państwo Trzycieccy otworzyli zakład fryzjerski przy ulicy Piastów 2 który nota bene istnieje do dzisiaj. Los nie był łaskawy dla założyciela zakładu fryzjerskiego. W 1946 roku jego pierwsza żona zemściła się na ojcu, panu Henryku oskarżając go że w czasie okupacji był folksdojczem. W rezultacie głowa domu przesiedziała 11 miesięcy w więzieniu aż sąd go uniewinnił i wypuścił z więzienia. Zakład fryzjerski odebrano ojcu i już nie oddano. A gdy już Pan Henryk wyremontował kolejny lokal –pechowo trafił na okres walki z prywatną inicjatywą i został ukarany nakazem oddania lokalu. Wszystko to na tyle obrzydziło Szczecin ojcu pana Zdzisława że wyjechał do Koszalina gdzie stworzył spółdzielnię fryzjerską. Ale szczeciński rodowód wpłynął na tyle na pana Zdzisława że w 67 roku wrócił do grodu Gryfa. Tu przez jakiś czas pracował w Ochotniczych Hufcach Pracy a potem rozpoczął zawodową służbę wojskową w Wojskach Ochrony Pogranicza.
Od 1985 roku wykładał historię wojskowości w Studium Wojskowym Wyższej Szkoły Morskiej. Dziś jest na emeryturze. Wywiad z nim w Gazecie wyborczej opublikowano w 2004 roku. Próbowałem ustalić czy Pan Zdzisław jeszcze żyje. Bez skutku. Jeśli tak –redakcja RADIA SZCZECIN serdecznie prosi o kontakt.

Generał Konstantin Tielegin, zastępca marszałka Gieorgija Żukowa w zarządzie Sowieckiej Wojskowej Strefy Okupacyjnej w Niemczech (pierwszy z prawej). Zródło: Wojennyj album
Generał Konstantin Tielegin, zastępca marszałka Gieorgija Żukowa w zarządzie Sowieckiej Wojskowej Strefy Okupacyjnej w Niemczech (pierwszy z prawej). Zródło: Wojennyj album
Piotr Zaremba w trakcie swojego drugiego wygnania ze szczecina w drugiej połowie czerwca 1945 roku miał okazję do krótkiego odpoczynku po intensywnych dziesięciu dniach próby odzyskania władzy w metropolii nad Odrą. Nie mając nic lepszego do roboty na wygnaniu w Koszalinie – tymczasowej stolicy Pomorza Zachodniego reprezentował wojewodę pomorskiego Leonarda Borkowicza w trakcie wielu oficjalnych uroczystości. 23 czerwca odwiedził Gdańsk i Gdynię przygotowując kooperację nadmorskich miast we wspólnej odbudowie gospodarki morskiej a 27 czerwca reprezentował wojewodę pomorskiego na uroczystości przekazania władzy nad miastem z rąk niemieckiego zarządu na rzecz pierwszego polskiego burmistrza. W Słupsku Zaremba otworzył pierwszy most drogowy odbudowany na Pomorzu Zachodnim po wojnie. Do Zaremby dochodziły też sygnały że opcja wśród Sowietów na niemiecki zarząd Szczecina powoli odchodzi w przeszłość. Wyraźnym sygnałem zmiany był fakt decyzja generała Konstantina Tielegina prawej ręki marszałka Gieorgija Żukowa jako szefa władz sowieckiej okupacji w Niemczech by przysłać do szczecina swego specjalnego wysłannika, który miał na miejscu wyrobić sobie opinię o zachowaniu niemieckiego zarządu Szczecina. Zaremba zadbał by spotkać się z wysłannikiem z Berlina i pokazać mu jak bardzo niemieccy komuniści intrygowali przeciw polskim władzom miejskim. Przy okazji Zaremba porusza temat przesiedlenia do Szczecina Polaków którzy znaleźli się w czasie wojny na robotach w obrębie aglomeracji berlińskiej. Polski prezydent miasta marzył by ta wielotysięczna grupa byłych robotników przymusowych zasiedliła Szczecin. Jak wspominał: „Cierpliwie czekałem na zapowiadane przez generała Tielegina pozytywne decyzje w naszej sprawie których termin powoli się zbliżał. Dla jej przyspieszenia wysłaliśmy radiotelegram do Warszawy o stanie spraw”. To „my” oznaczało Zarembę i wojewodę Borkowicza, którzy pilnowali polskich praw do Szczecina o wiele lepiej niż Ministerstwo Spraw Zagranicznych w odległej Warszawie . Ekipa Bieruta była w kwestii losu stolicy Pomorza Zachodniego szokująco bierna. Bierut obawiał się jakichkolwiek interwencji w Moskwie uznając fatalistycznie, że nie ma co wpływać na decyzje Kremla. Serwilizm wobec Związku Sowieckiego paraliżował chęć jakichkolwiek działań. A polskie gazety o ważeniu się szans na przyznanie grodu nad Odrą Polsce na wszelki wypadek wskutek zaleceń cenzury w ogóle nie wspominały.
Ks Kazimierz Świetliński - fot. ze zbiorów Towarzystwa Chrystusowego w Szczecinie
Ks Kazimierz Świetliński - fot. ze zbiorów Towarzystwa Chrystusowego w Szczecinie
O ile ks. Floriana Berlik był pierwszym polskim kapłanem przybyłym do Szczecina – o tyle przybyły tu 12 czerwca 1945r. ks. Świetliński stał pionierem budowy życia Kościoła w mieście , w pierwszych miesiącach powojennego chaosu.
Już w 1920 ksiądz Świetliński zajmował Pomorze dla Polski jako kapelan 2. Pułku Szwoleżerów rokitniańskich. Jego pułk przejmował do Niemców nadmorskie tereny Rzeczpospolitej . Wraz z szwadronem honorowym szwoleżerów uczestniczył u boku gen. Józefa Hallera w uroczystych zaślubinach Polski z Morzem w Pucku 10 lutego 1920 r. W 1936 dołączył do Zgromadzenia Chrystusowców i tuz przed wojna miał objąć opiekę nad Polakami w Brukseli. Wojna przekreśliła te plany. Okupację spędził w Krakowie opiekując się duszpastersko polskimi robotnikami przymusowymi w Generalnej guberni w tzw. dulagach. Już w lutym 1945 jest w Poznaniu, gdzie odbudowuje dom chrystusowców. 12 czerwca z polecenia Abp Wincentego Dymka przybywa z nową ekipą polskiego zarządu miasta do Szczecina z pismem od poznańskiego hierarchy dla biskupa Berlina z prośbą o jurysdykcję kośc. dla księży polskich pragnących podjąć opiekę na Polakami w mieście. Wskutek nacisków
w USA i Wielkiej Brytanii polskie władze znów muszą opuścić miasto ale ks. Świetliński zostaje w mieście. Na potrzeby polskich wiernych ks. Świetliński za zgodą sowieckiej komendantury zajmuje protestancki kościół garnizonowy na dzisiejszym Placu Wolności –dziś Kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa. Polscy wierni w błyskawicznym tempie naprawiają dach i znajdują w mieście szkło do oszklenia okien. 29 czerwca czyli dwa tygodnie po przyjeździe kapłan dokonuje poświęcenia kościoła, który przyjmuje nazwę Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Kolejny kościół przejęty na potrzeby katolików przez byłego szwoleżera to dawny prostestancki Kreuzkirche, który
22 lipca 1945 staje się Kościołem Królowej Korony polskiej.
Wcześniej bo 10 lipca biskup archidiecezji berlińskiej Karl Preyssing udziela księdzu Świetlińskiemu formalnej jurysdykcji do pracy duszpasterskiej w Szczecinie. Wszelkim wymogom procedur kościelnych stało się zadość. Kapłan zostaje członkiem zarządu miasta Szczecina do spraw kościelnych i jest aktywny i przy akcji przemianowywania szczecińskich ulic.
otrzymała nową nazwę Bogurodzicy , Werderstarsse – ulicy Królowej Korony Polskiej a ulicę Karkutschstrasse zmieniono na ulicę Świętego Wojciecha.
15 września ks. Świeliński wita w Szczecinie administratora apostolskiego kamieńskiego, lubuskiego i prałatury pilskiej Edmunda Nowickiego. Od stycznia 1946 r. obejmuje kolejno szczecińskie parafie Dąbie, parafię Wniebowzięcia NMP w Przybiernowie a następnie parafię MB Częstochowskiej w Maszewie. W latach 50. Poddawany jest szykanom ze strony komunistycznych urzędników do spraw wyznań. W 1962 r. wyjeżdza do Kanady i USA w celu opieki duchowej nad tamtejszą Polonią. Zmarł w 1975 r. w Detroit, gdzie pochowany został na cmentarzu Mount Olivet.

Ks. Bernard Kołodziej TChr , Dzieje Towrzystwa Chrystusowego dla wychodźców 1939-1948, Poznań 1983 r.
Ks. Artur Rasmus, Ks. Kazimierz Świetliński TChr i jego „kronika odnowy życia polskiego i Kościoła rzymskokatolickiego w Szczecinie”, Szczecin 2006


Jak można było przeżyć jeden dzień w Szczecinie latem 1945 roku jeśli było się Niemcem? Sięgnijmy do wspomnień Szczecinianina Otto Römlinga opisującego sytuację w lecie 1945 roku: „Każdego ranka wszyscy – obojętnie mężczyźni czy kobiety – zwoływani byli na Wilhelmplatz (dziś Plac Grunwaldzki) i tam byli kierowani przez odpowiedzialnych za to ludzi do pracy. Ponieważ fabryki nie pracowały – po większej części były zburzone – nie pozostawało nic innego jak tylko kierować ludzi do zbierania płodów rolnych takich jak kartofle czy buraki. Wszyscy chłopi obsadzili jeszcze pola zanim uciekli z Pomorza.” To były prace, którymi zarządzali wyznaczeni nadzorcy z niemieckiego zarządu pod władza komunistów. O wiele solidniejszym „pracodawcą” byli Sowieci. Otto Römling wspomina: „Każdego ranka wysyłano mężczyzn do pomocy przy pracach demontażowych w fabrykach i do ładowania pozyskanego w ten sposób złomu na wagony które szły na wschód. Były to zawsze trzy kompanie po ok. stu ludzi będące pod komendą rosyjskich oficerów”. Jak żywiono tych ludzi. Jadłospis nie był zbyt urozmaicony. Rano kartoflanka, w południe kartoflanka, wieczorem również. Powtarzało się to regularnie, dopóki fabryka nie została rozebrana. Otto Römling w swojej relacji dziwi się, że ludziom w ogóle udało się wtedy przeżyć. Jak wspominał: „Z żywności niczego nie można było kupić. Pieniądze i tak były bez wartości. Nie jest jasne w jaki sposób ci ludzie w ogóle mogli przeżyć. Zachorowalność wśród ludności była z powodu złego odżywiania bardzo wysoka. Latem 1945 r. grasował tyfus w bardzo ciężkiej postaci. Całe rodziny były w ten sposób unicestwiane. Zmarłych nie było można porządnie pochować. Nie było trumien. Na Cmentarzu Centralnym wykopano wielki, głęboki dół, w którym składano zmarłych tak jak ich znaleziono.” Dziś te nieoznaczone z nazwiska groby są jedyną pamiątką po tamtym strasznym lecie które nieliczni jeszcze żyjący niemieccy Szczecinianie wspominają z nieprzemijającą grozą. Otto Römling wspomina, że Rosjanie rabowali zawsze w pewnej określonej porze. Ponieważ żołnierzy obowiązywał zakaz grabieży, na łowy w celu plądrowania poniemieckich mieszkań chodzili zawsze w nocy. Ale ponieważ zwykli szeregowcy nie mogli wysyłać żadnych łupów do domów ani zachowywać je w koszarach na szczecińskich targowiskach wymieniali zdobycze na wódkę lub inne używki. Ludzie dysponujący alkoholem mogli wtedy w Szczecinie zgromadzić w krótkim czasie całkiem wiele łupów. O ile oczywiście byli w stanie wynieść się z miasta, bo sowieckie patrole na drogach wylotowych z miasta tylko czyhały na szabrowników. Ci ratowali się przygotowują łapówki. Czasami to działało, a czasami patrole bały się wpadki i jako służbiści rekwirowali całe ciężarówki zrabowanych poniemieckich dóbr. Ci co znali życie mówili, że na zdobytym mieniu łapę położą tym razem wyżsi oficerowie sowieckiej armii albo NKWD. Jak złośliwie mawiano – w naturze nigdy nic nie ginęło.

123456