Jak to się stało, że jedna z najwspanialszych gier kiedykolwiek stworzonych nie znalazła się jeszcze w przepastnym archiwum Giermaszu, to ja nie mam pojęcia. No, ale czas ten błąd naprawić. Na tapet bierzemy piękną, ciekawą, inteligentną i dobrze się starzejącą grę czeskiego studia Amanita Design, czyli - Machinarium. Nie wiem, czy już zauważyliście, ale obiektywizmu to tutaj będzie co kot napłakał. Żeby nie było, że nie uprzedzałam.
Kto jeszcze Machinarium nie zna - a wiem, że są i tacy gracze - to zaznaczę od razu, że jest to produkcja dla tych, którzy cenią dobrą grafikę, nieszablonową animację i godziny spędzone na rozwiązywaniu łamigłówek. Dobra, nie oszukujmy się, to jest gra dla wszystkich.
Zacznijmy od fabuły. Sterujemy otóż małym robotem, który ląduje na wysypisku śmieci. Robot ma na imię Josef - to na cześć czeskiego malarza, pisarza i poety, który wymyślił słowo "robot" (dzięki, Wikipedio, co byśmy bez ciebie zrobili). Wysypisko, na którym nie wiedzieć czemu wylądowaliśmy, znajduje się w pobliżu tytułowego miasta Machinarium, do którego nasz bohater postanawia wrócić. Tu zaczynają się łamigłówki, bo najpierw musi pozbierać wszystkie swoje części, potem wykombinować, jak dostać się przez bramę. Ale w zasadzie tutaj dopiero zaczyna się przygoda. Josef nie tylko musi pomóc mieszkańcom miasta, ale też uwolnić swoją dziewczynę i pokonać trzech opryszków, którzy mają niecny terrorystyczny plan.
Jak tego dokonać? Trzeba mieć pomysł. Mamy tu interfejs point-and click, a nasz robocik nie może sięgnąć do przedmiotów, które znajdują się poza jego zasięgiem. Ale dobra wiadomość jest taka, że Josef może się rozciągać albo kurczyć w pionie. Tylko inna rzecz, że nie robi tego sam z siebie, a konia z rzędem temu, kto choć raz nie wydał z siebie pełnego ulgi "aaaaa!", gdy pozornie niewykonalne zadanie zrobiło się proste kiedy tylko nasz bohater "urósł". Josef może zbierać rzeczy potrzebne do rozwiązania łamigłówki, łączyć je, manipulować elementami otoczenia. Ale tutaj nic nie dzieje się przypadkiem i nie rozwiążemy zagadki, wykonując jakieś przypadkowe ruchy.
Tak że rozgrywka nie jest banalna, a z biegiem czasu i z przechodzeniem przez kolejne plansze robi się coraz trudniej. Co oczywiście jest uzasadnione i pożądane. A co z zagadkami, które wyjątkowo trudno nam rozwiązać? Twórcy Machinarium i tutaj przychodzą nam z pomocą - w grze są podpowiedzi; jeśli utkniemy, możemy zobaczyć, co zrobić, żeby ruszyć z miejsca. Jest też możliwość sprawdzenia solucji, ale żeby ją odpalić, trzeba zagrać w minigrę, która nie jest specjalnie pasjonująca - i to był eufemizm.
I teraz last but not least, specjalnie zostawiłam to na koniec. GRAFIKA! Ręcznie rysowana, o niesamowitej, steampunkowej atmosferze i z przesympatycznymi bohaterami. Smaczku dodaje fakt, że podczas rozgrywki nie pada ani jedno słowo, a postaci porozumiewają się za pomocą komiksowych, rysunkowych dymków. Każda lokacja jest dopracowana, no po prostu nie można się na to napatrzeć.
Kto jeszcze Machinarium nie zna - a wiem, że są i tacy gracze - to zaznaczę od razu, że jest to produkcja dla tych, którzy cenią dobrą grafikę, nieszablonową animację i godziny spędzone na rozwiązywaniu łamigłówek. Dobra, nie oszukujmy się, to jest gra dla wszystkich.
Zacznijmy od fabuły. Sterujemy otóż małym robotem, który ląduje na wysypisku śmieci. Robot ma na imię Josef - to na cześć czeskiego malarza, pisarza i poety, który wymyślił słowo "robot" (dzięki, Wikipedio, co byśmy bez ciebie zrobili). Wysypisko, na którym nie wiedzieć czemu wylądowaliśmy, znajduje się w pobliżu tytułowego miasta Machinarium, do którego nasz bohater postanawia wrócić. Tu zaczynają się łamigłówki, bo najpierw musi pozbierać wszystkie swoje części, potem wykombinować, jak dostać się przez bramę. Ale w zasadzie tutaj dopiero zaczyna się przygoda. Josef nie tylko musi pomóc mieszkańcom miasta, ale też uwolnić swoją dziewczynę i pokonać trzech opryszków, którzy mają niecny terrorystyczny plan.
Jak tego dokonać? Trzeba mieć pomysł. Mamy tu interfejs point-and click, a nasz robocik nie może sięgnąć do przedmiotów, które znajdują się poza jego zasięgiem. Ale dobra wiadomość jest taka, że Josef może się rozciągać albo kurczyć w pionie. Tylko inna rzecz, że nie robi tego sam z siebie, a konia z rzędem temu, kto choć raz nie wydał z siebie pełnego ulgi "aaaaa!", gdy pozornie niewykonalne zadanie zrobiło się proste kiedy tylko nasz bohater "urósł". Josef może zbierać rzeczy potrzebne do rozwiązania łamigłówki, łączyć je, manipulować elementami otoczenia. Ale tutaj nic nie dzieje się przypadkiem i nie rozwiążemy zagadki, wykonując jakieś przypadkowe ruchy.
Tak że rozgrywka nie jest banalna, a z biegiem czasu i z przechodzeniem przez kolejne plansze robi się coraz trudniej. Co oczywiście jest uzasadnione i pożądane. A co z zagadkami, które wyjątkowo trudno nam rozwiązać? Twórcy Machinarium i tutaj przychodzą nam z pomocą - w grze są podpowiedzi; jeśli utkniemy, możemy zobaczyć, co zrobić, żeby ruszyć z miejsca. Jest też możliwość sprawdzenia solucji, ale żeby ją odpalić, trzeba zagrać w minigrę, która nie jest specjalnie pasjonująca - i to był eufemizm.
I teraz last but not least, specjalnie zostawiłam to na koniec. GRAFIKA! Ręcznie rysowana, o niesamowitej, steampunkowej atmosferze i z przesympatycznymi bohaterami. Smaczku dodaje fakt, że podczas rozgrywki nie pada ani jedno słowo, a postaci porozumiewają się za pomocą komiksowych, rysunkowych dymków. Każda lokacja jest dopracowana, no po prostu nie można się na to napatrzeć.