Giermasz
Radio SzczecinRadio Szczecin » Giermasz
Metin2
Metin2
Stare ale jare - Metin2 (2005 r.)
Odwołując się do moich prywatnych wspomnień – w mojej klasie w podstawówce mieliśmy czasem grupową fazę na niektóre gry. Pamiętam krótki okres, kiedy pykało się w słynnego Counter-Strike’a 1.6 czy w Team Fortress 2, później po wyjściu Minecrafta wszyscy w to grali (zresztą jak na całym świecie), ale pamiętam też godziny spędzone na tłuczeniu dziwnymi broniami w kamienie, które wypluwały z siebie wilki albo poszukiwanie stworów, które dropią kwiatki, które zanosiłem do biologa. Metin2 zawładnął Polską, tak jak niegdyś Tibia, a my byliśmy częścią tego.

Za dzieciaka nie wiedziałem za dużo o fabule – ot, jakieś królestwa, jakieś kamienie i tyle. Sam świat umiejscowiony jest gdzieś na dalekim wschodzie, gdzie „kamienie Metin” spadły na ziemie i wywołały chaos. Naszym zadaniem było stworzenie naszej postaci i próba ogarnięcia części chaosu. Wybierało się spośród czterech klas, budowało się umiejętności, zdobywało bronie – tak jak zresztą w każdym MMORPG.

W Polsce gra pokazała się w lipcu 2007 roku, nieco ponad dwa lata po tym, jak wydali je Koreańczycy. Co może dziwić, do dzisiaj gra jest utrzymywana przy życiu i aktualizowana, a dalej istnieją polskie serwery. Oczywiście na fali popularności powstały serwery fanowskie, część z nich płatnych.

Te po części były odpowiedzią na coś, co graczom przeszkadzało. Był moment, kiedy nie dało nie natknąć się na jakiegoś bota. Pomimo stosowania oprogramowania anty-cheatowego oczywiście takie cheaty powstawały i, zwłaszcza w naszej części Europy, były na porządku dziennym. Coś, na czym Metin2 również stracił, to mocne pay-2-win. Smocze Monety, które można było kupować, mogły mocno przechylić szalę i ułatwić grę dla kogoś, kto zapłacił. Pomimo tego gra dalej żyje, chociaż pewnie graczy liczy się w dziesiątkach, a nie setkach tysięcy. Ale jestem pewien, że nie jestem jedynym, który pamięta frustrację po tym, jak kowal w wiosce spalił twoją ulubioną broń.


Painkiller
Painkiller
Stare ale jare - Painkiller (2004 r.)
Dla polskiego studia People Can Fly był to strzał w dziesiątkę. W roku 2004 stworzyli strzelaninę FPP Painkiller, która z miejsca stała się jedną z najpopularniejszych rodzimych produkcji. Dzięki wzorowaniu się na takich hitach jak Quake czy Unreal Tournament, zaistniała w świadomości graczy na całym świecie.

W Painkillerze wcielamy się w niej w Daniela Garnera, który zginął w wypadku, ale nie trafił do nieba czy piekła, a został wybrany do powstrzymania piekielnych pomiotów, dowodzonych przez najgorszego z nich - Lucyfera. Jednoosobowa walka z najgorszym złem miała być odkupieniem grzechów bohatera. I to się chyba udało.

Polscy twórcy przygotowali kilkanaście poziomów, od strasznych lochów po wielkie opuszczone zamki. Lokacje niezbyt przyjazne zwykłemu człowiekowi, ale dla wojownika walczącego z hordami zła nie stanowi to problemu. Bohater ma do dyspozycji pokaźny arsenał, przydatne powerupy i ekwipunek, które bardzo przydają się w eksterminacji.

Prócz fabuły i wciągającej rozgrywki, bardzo chwalony był także tryb rozgrywki wieloosobowej. Był tak udany, że przez dwa sezony produkcja pojawiała się w cyklu World Tour ligi Cyberathlete Professional League. Ciekawostką jest fakt, że tytuł doczekał się budżetowej wersji specjalnej, która zawierała połowę poziomów, wycięto z niej filmiki przerywnikowe oraz wspomniany tryb wieloosobowy.

Painkiller sprzedał się w kilkuset tysiącach kopii, gracze chwalili dynamikę rozgrywki i dostępne alternatywne zakończenie. Sukces przerodził się w kilkuczęściową serię, której najnowszą część - a tak naprawdę rozbudowany reboot pierwowzoru - dostaniemy w tym roku.


Halo Combat Evolved
Halo Combat Evolved
Stare ale jare - Halo: Combat Evolved (2001 r.)
Pod koniec XX wieku konsole do gier nie były już czymś dla wybranych. Takie urządzenia jak Nintendo 64 czy pierwsze PlayStation wprowadziły na dobre pod strzechy tego typu urządzenia. Do tej pory to głównie Japończycy wiedli prym na rynku, w pewnym momencie okazję na zarobek zwietrzył Microsoft. Pod koniec 2001 roku firma z Redmond pokazuje światu Xboksa. Oczywiście, wraz z konsolą zadebiutowało kilka gier, jedna z nich była jednak początkiem serii, która miała wbić się w świadomość graczy jako tytuł, dla którego kupujesz sprzęt.

Halo: Combat Evolved jest rozwinięciem innej serii gier, nazwanej Marathon. Nie jest to jednak sensu stricte sequel - twórcy po dwóch grach stwierdzili, że będą chcieli zrobić coś innego. To miało być połączenie Marathona z Quakiem jak stwierdzili. Wyszła gra, która zrewolucjonizowała konsolowe FPSy.

No i zażarło. Może nie na samym początku, ale Halo: Combat Evolved się sprzedawało. Na sprzedanie miliona kopii potrzebne było pięć miesięcy, a co drugi Xbox był sprzedawany w pakiecie z grą. Pierwsza odsłona przygód Master Chiefa zebrała również świetne recenzje i masę nagród, na czele z wieloma tytułami gry roku.

W 2011 tytuł doczekał się remastera, do tego czasu jednak Halo stało się serią zadomowioną na dobre w świadomości graczy. Już w 2004 roku wyszedł sequel, który zebrał podobne, jak nie jeszcze lepsze oceny. Do tej pory wyszło sześć głównych tytułów serii, ostatni w 2021 roku jako Halo Infinite, do tego można również dołożyć kilka spin-offów.

Tekken Tag Tournament
Tekken Tag Tournament
Stare ale jare - Tekken Tag Tournament
Ciężko jest w grach-bijatykach wymyślić coś, co będzie się naprawdę wyróżniać. Bo tak na dobrą sprawę – naciskamy przyciski, aby machać rękami i nogami, żeby trafić naszego oponenta. Koledzy z Namco jednak po sukcesie swoich pierwszych gier z serii Tekken wpadli na genialny w swojej prostocie pomysł – a co jeśli zamiast dwóch zawodników tłuc ze sobą będą się dwie drużyny? I tak oto powstał Tekken Tag Tournament.

Jeśli chodzi o mechaniki – te są żywcem przeniesione z Tekkena 3, więc jeżeli ktoś ogarniał wcześniej, to ogarnie i teraz. Kluczową zmianą jest nowy tryb, w którym zamiast jednej postaci wybieramy dwie. Podczas walki możemy zmienić naszego wojownika, który akurat walczy, a w międzyczasie ten, który siedzi akurat „na ławce”, nieco regeneruje swój pasek zdrowia. Żeby wygrać walkę – wystarczy znokautować jednego z oponentów. Dodatkowo – była możliwość, aby w czterech graczy naraz bawiło się rozgrywką, każdy wtedy kontrolował jedną z postaci.

Tag Tournament nie łapie się w fabularny ramy historii serii Tekken, więc twórcy umieścili w nim prawie wszystkie postacie, które do tej pory wystąpiły w serii, nawet jeżeli kanonicznie coś się nie zgrywało. Dało to roster 39 postaci, którymi można było walczyć, co było największą pulą w dotychczasowej historii serii. Do tego był to pierwszy Tekken, którego mogliśmy odpalić już na PlayStation 2.

Recenzje? Bardzo dobre, kręcące się w większości w przedziale od 7,5 do 9 na 10. Tekken Tag Tournament doczekał się remastera na PS3, który wyszedł na dysku nazwanym Tekken Hybrid, na którym był również film o podtytule Blood Vengeance oraz demo drugiej części Tekken Taga. Sequel wyszedł w 2011 roku między „szóstką” i „siódemką”, i który również nie wpisywał się w kanon historii serii, dzięki czemu twórcy znów mogli zaszaleć z wrzucaniem prawie wszystkich bohaterów. Ich finalna liczba? 59 różnych wojowników.

Call of Duty (2003 r.)
Call of Duty (2003 r.)
Stare ale jare - Call of Duty (2003 r.)
Czasem debiut po prostu wychodzi. Można przytaczać jakieś przykłady ze świata sportu, muzyki czy innej szeroko pojętej rozrywki, lecz tutaj skupimy się na studiu Infinity Ward. Powstało one z powodu konfliktu części pracowników studia 2015, Inc. z Electronic Arts. Odłączyli się więc od studia i poszli na swoje. Infinity Ward powstało 23 lata temu i do dziś zajmują się tylko i wyłącznie jedną serią. Zresztą - oni mogą. Bo chodzi o Call of Duty.

Pierwszy CoD, który nada tytuł całej serii wyszedł na rynek w październiku 2003 roku. Gra przenosi nas w realia II Wojny Światowej i alianckich potyczek na różnych frontach. Kampania fabularna na dobrą sprawę pozwala nam wcielić się w trójkę bohaterów - żołnierza amerykańskiego, brytyjskiego i radzieckiego. Zaczynamy we Francji, po czym przebijamy się przez Alpy, Wołgę, Wisłę, Odrę czy Belgię, aby kampanię fabularną skończyć w Berlinie. Poza kampanią jeszcze dostępny był tryb wieloosobowy.

Gra na początku wyszła na PC, lecz pierwszego portu doczekała się już nieco ponad rok po premierze. Nie była to jednak wersja na PlayStation czy Xboxa, jak można by się tego spodziewać, ale na… zapomnianą Nokię N-Gage. Call of Duty zebrało naprawdę świetne opinie u recenzentów ze średnią w okolicach oceny 9 na 10, zebrało kilka nagród, w tym BAFTĘ za grę roku 2003.

CoD niezmiennie cieszy się uznaniem graczy. Ostatni tytuł, Black Ops 6, miał premierę w październiku zeszłego roku i tak na dobrą sprawę do teraz utrzymuje się w czołówce najczęściej kupowanych gier. Szacuje się, że przez całą swoją historię gry z serii Call of Duty sprzedały się w grubo ponad 500 milionach egzemplarzy.

Dynasty Warriors
Dynasty Warriors
Stare ale jare - Dynasty Warriors (1997 r.)
Historia serii Dynasty Warriors jest dość nietypowa. W roku 1997 na pierwsze PlayStation wyszła bijatyka pod tym tytułem, która de facto dała początek całego podgatunku znanego pod nazwą musou.

Gra oferowała pojedynki 1 na 1 w klasycznym podejściu walki z bronią białą. 16 zawodników do wyboru, ataki, bloki, parowanie, czyli wszystko to, co znamy choćby z serii Samurai Shodown czy Soulcalibur.

Interesujące jest to, że ze względu na inne nazewnictwo w Japonii i to, że kolejna odsłona serii odbiegała pod względem gatunku od oryginalnego Dynasty Warriors, w Europie produkcja wyszła jako Dynasty Warriors 2. To niestety spowodowało rozbieżności w numeracji, która jest problemem do dziś.

Bijatyka i pomysł spodobał się graczom, więc studio Omega Force postanowiło kontynuować serię, ale postanowili dokonać znacznej zmiany. Kolejne odsłony Dynasty Warriors stały się slasherami z elementami taktycznymi, gdzie walczyło się dosłownie z kilkudziesięcioma przeciwnikami na raz. Seria doczekała się kilkunastu odsłon i spin-offów i ukazuje się do dziś.


Portal
Portal
Stare ale jare - Portal (2007 r.)
Budzisz się w dziwnym miejscu. Dookoła białe ściany, jakieś szyby, a na dokładkę dostajesz jakieś dziwne działo. Wtem okazuje się, że możesz za jego pomocą możesz na tych ścianach kłaść portale, przechodzić przez nie i rzucać w to ustrojstwo rzeczy. Zanim jeszcze zorientujesz się, co się dzieje jakiś głos z głośnika mówi o eksperymentach, a na koniec obiecuje ci w nagrodę ciasto. Po tym, nawet niezbyt długim wstępie, wiadomo już, że chodzi o grę Portal, wydaną przez Valve.

Portal swoją historię rozpoczyna w 2005 roku jako freeware’owa gierka Narbacular Drop, zrobiona przez grupę studentów. Jeden z deweloperów firmy Valve zobaczył ją na targach i tak mu się spodobała, że wkrótce twórcy trafili pod skrzydła firmy. Deweloperzy na początku tworzyli grę pozbawioną fabuły, jednak potem, po pierwszych testach, zdecydowano się na wpisanie tego tytułu do uniwersum, a jakże by inaczej, Half-Life’a. Sama produkcja po raz pierwszy pojawiła się na komputerach graczy w 2007 roku, jako część The Orange Box, w pakiecie z drugim Half-Lifem, dodatkami do niego i Team Fortress 2. Jako osobny produkt do kupienia pojawił się kilka miesięcy później, w kwietniu 2008 roku.

Swoją ciekawą fizyką, nietypowym pomysłem i świetnym wykonaniem, Portal z marszu zyskał sobie sympatię graczy. Oceny w recenzjach rzadko kiedy spadały poniżej 9 na 10, a społeczność szybko rosła. Portal stał się takim fenomenem, że nawet samo Valve wypuściło serię gadżetów, którą sprzedawało na swojej stronie. Gracze pokochali GLaDOS, Chell, portal guna, a nawet niby niepozorne obciążeniowe kostki, pomimo faktu, że nie mówią.

Największą wadą gry, o której wszyscy mówili, to jej długość. Grę można było przejść w kilka godzin, co zostawiło graczy z niedosytem. Na ich szczęście nie musieli długo czekać na kontynuację, gdyż po prawie czterech latach, w 2011 roku, pokazał się Portal 2, który został przyjęty równie entuzjastycznie. Niestety ta gra, podobnie jak Half-Life, po drugiej części nie doczekała się kontynuacji, a wśród graczy utwierdziło się przekonanie, że Valve nie umie liczyć do trzech.



The Getaway
The Getaway
Stare ale jare - The Getaway (2002 r.)
Gdy ktoś pyta o grę z otwartym światem z powiedzmy gangsterską otoczką, to praktycznie każdy gracz od razu powie GTA. Ale w 2002 roku na konsoli PlayStation 2 pojawiła się inna produkcja w tych klimatach, The Getaway od studia Team Soho. I była świetna odpowiedź na trzecią odsłonę serii Grand Theft Auto.

Co bardzo zachęcało graczy, to umiejscowienie akcji gry - w Londynie. Twórcy dosłownie jeden do jednego przenieśli na ekrany angielską stolicę, w końcu wzorowali się na brytyjskim gangsterskim kinie i takich filmach jak "Przekręt" czy "Dopaść Cartera". I The Getaway oferowało właśnie taki klimat. Fragment centralnego Londynu robił wrażenie, zwłaszcza najstarsza część miasta - City of London oraz liczne charakterystycznie miejsca i zabytki.,

The Getaway opowiada historię trzech postaci, z czego grywalne są dwie. Mark Hammond, który próbuje oczyścić się z zarzutów, gdyż został niesłusznie oskarżony o zamordowanie swej żony oraz Frank Carter, który jest funkcjonariuszem londyńskiej policji. Losy tej dwójki przeplatają się i gracz wspomnianymi postaciami steruje na zmianę. W tle jest oczywiście miejscowy mafiozo, władający wschodnią dzielnicą Charlie Jolson.

Największą zaletą The Getaway jest immersyjność i filmowość gry. Na ekranie nie ma żadnych znaczników, punktów, mapy, nic. Jadąc samochodem gracz kierowany jest do celu poprzez migające kierunkowskazy. Swoją drogą, w przeciwieństwie do serii GTA, tu mamy prawdziwe marki aut, m.in. MG, Saab, Fiat czy Lexus. Skończy ci się amunicja? Postać po prostu upuszcza broń, zero komunikatu czy znacznika. A stan zdrowia widoczny jest poprzez utykanie i krwawienie bohaterów, by je odzyskać, wystarczy chwilę opierać się o ścianę. Dokładając do tego przerywniki, mamy wrażenie uczestniczenia w filmie.

Pościgi, widowiskowe strzelaniny i ucieczki to główna oś The Getaway, jednak twórcy przygotowali coś więcej. Dodatkowe misje, pozwalające odpocząć od fabuły. Można np. wcielić się w taksówkarza i rozwozić pasażerów po mieście, podziwiając po drodze najsłynniejsze zabytki Londynu.

Mimo przeciętej oprawy i małej liczby szczegółów, gra zebrała całkiem dobre oceny. Tytuł sprzedał się w około 4 milionach kopii, doczekał się też kontynuacji, która w roku 2004 wyszła jako The Getaway: Black Monday. Ale o niej opowiem Wam innym razem.


Gun
Gun
Stare ale jare - Gun (2005 r.)
Przed Red Dead Redemption mieliśmy już GTA na dzikim zachodzie. Może nie tak zachwycającą, może bez takiego rozmachu, ale szalenie wciągającą i chwilami zaskakująco nowatorską. Gun oczywiście miał też wady, ale miodność wynagradzała wszystko.

Naszym bohaterem był Colton White. Fabuła? Prosta jak lasso rzucone na mustanga - zemsta. A na drodze do jej dokonania całe zastępy złych kowbojów, złych Indian, złych żołnierzy. A to wszystko doprawione pojedynkami i misjami pobocznymi. No dobrze - to nie jest spaghetti western. Bo to największa wada tej produkcji - długość. To najwyżej pojedynczy makaronik i to złamany po środku. Główne zadanie można skończyć w ciągu jednego dnia, może trochę dłuższego, takiego bez pracy czy szkoły. I właściwie gracz jest tu w dużej mierze zdany na siebie. Żeby czerpać jak największą radość z Gun po prostu musi wykonywać zadania poboczne i to lepiej zacząć je jak najszybciej, żeby nie skończyć w międzyczasie głównego wątku. Można tu zatrudnić się w dyliżansowej poczcie, grać w pokera, pomagać stróżom prawa łapać przestępców, brać udział w polowaniach, chronić panny lekkich obyczajów i tak dalej.

Atutem jest świat, który prezentuje się bardzo atrakcyjnie, to otwarta mapa - typowo westernowa, dość zróżnicowana jak na produkcję, której w tym roku stuknie dokładnie 20 lat. Colton w czasie swoich przygód nabiera także doświadczenia, które pozwala mu udoskonalać niektóre umiejętności i szybciej, skuteczniej rozprawiać się z wrogami. No i oczywiście - koń, musi być koń na dzikim zachodzie i tu mechanika faktycznie najbardziej przypomina tę z GTA, bo kiedy jeden zwierzak nam zginie, padnie czy ucieknie - lecimy do najbliższego miasteczka albo stajni i po prostu - niekiedy w sposób moralnie dwuznaczny - pozyskujemy kolejnego wierzchowca. Choć oczywiście ewentualna kradzież to nic takiego w świetle naszych szlachetnych starań o końcową sprawiedliwość.

Dawno temu grałem w Gun. Za czasów studiów i do tej pory pamiętam, że byłem chory, nie wychodziłem z domu i spędziłem ten czas grając w tę produkcję. To jedno z najmilszych growych wspomnień, jakie mam. Właśnie dlatego go nie odpalam, żeby nie popsuć sobie tych wspomnień. Ale jeśli ktoś był ciekawy, jak wyglądało GTA na koniach, zanim pojawił się GTA na koniach - zapraszam. Można dostać w sieci za jakieś śmieszne pieniądze.


Tekken 3
Tekken 3
Stare ale jare - Tekken 3 (1997 r.)
Gra, która zebrała maksymalne oceny wszędzie, gdzie się dało. Nazwana prawdopodobnie najbardziej rewolucyjną bijatyką w historii. Prawdopodobnie punkt cementujący serię w historii gier. Tekken 3, bo o nim mowa, światu ukazał się w marcu 1997 roku na automatach w Japonii i Ameryce.

Fabuła, chociaż nie jest najważniejsza w tej grze, ma miejsce około 20 lat po wydarzeniach z dwójki. Głównym wątkiem jest to, że żądny zemsty Jin Kazama, syn Kazuyi i wnuk Heihachiego szuka zemsty po tym, jak starszy z Mishimów wrzuca ciało młodszego do wulkanu. Idealna okazja ukazuje się, kiedy Heihachi w dzień 19. urodzin Jina ogłasza trzeci Turniej Żelaznej Pięści.

Jako, iż Tekken 3 toczy się tak długo po wydarzeniach z „dwójki”, twórcy zdecydowali się na znaczne odświeżenie listy postaci. Tylko kilka to znajome wtedy twarze, cała reszta to nowi wojownicy. I można się zżymać, że w wielu przypadkach to było na zasadzie, że gramy synem/córką/uczniem postaci znanej z wcześniejszych gier, ale fakty są takie, że w „trójce” swój debiut mieli, na przykład, Xiaoyu, Hwoarang, Eddy, Bryan czy oczywiście Jin, którzy do dzisiaj pojawiają się w produkcjach.

Rok po premierze Tekken 3 trafił pod strzechy za sprawą konsolowego portu na PlayStation. I rozszedł się jak świeże bułeczki. Tylko w 1998 roku gra zarobiła 48 i pół miliona dolarów tylko w Stanach Zjednoczonych. Szacuje się, że Tekken 3 sprzedał łącznie ponad 9 milionów kopii, co pobiło wynik poprzedniczki o ponad trzy miliony. Po tym hicie wyszedł niekanoniczny, jeżeli chodzi o historię Tekken Tag Tournament oraz trochę słabiej przyjęty Tekken 4. Rekord sprzedażowy w tej serii pobije dopiero Tekken 5 z 2004 roku, który sprzeda ponad 10 milionów kopii.


1234567