Ale dobrze, o co w tym wszystkim chodzi? Bo jednak okazuje się, że absurd absurdem, ale jest tu drugie dno. To po kolei. Zaczynamy rozgrywkę jako nowy pracownik pewnej firmy, poznajemy przez czat swoich przełożonych, którzy na rzeczonym czacie plotą takie kocopoły, że podejrzewam w tym jedynie przygotowanie gracza na całą górę sytuacji, o których nie śniło się filozofom.
Pogadają sobie, pogadają, po czym okazuje się, że zostajemy zwolnieni. Tymczasem jednak przychodzi też wiadomość od tajemniczego jegomościa, który oznajmia nam, że przed drzwiami domu znajdziemy drona, który przyniósł nam specjalną przesyłkę. W środku znajdujemy okulary - zakładamy je i naszym oczom ukazuje się postać dziewczyny, która wyjaśnia, że JEST tymi okularami i wyłuszcza nam całą ideę.
Pokrótce - jeśli patrzymy przez okulary, możemy wejść w interakcję z każdym przedmiotem w domu. Ale nie na zasadzie że łóżku wyrastają nagle oczka i usta i zaczyna do nas mówić, tylko tak jak w przypadku okularów właśnie - przybiera ludzką postać z pewnymi elementami stroju, które sugerują, że jednak człowiekiem nie jest. W modnym świecie to się nazywa stylizacja. A trzeba przyznać, że domowe przedmioty mają poczucie stylu. Odnalazłyby się na co bardziej pokręconych wybiegach Mediolanu i Paryża. Wygląd to jednak dopiero początek, mamy tutaj całą galerię postaci, dokładnie sto… uosobionych przedmiotów, i każdy ma swoją bogatą osobowość, charakter (albo charakterek) i oczywiście swoją historię.
Tak że jeśli wyobrażaliście sobie, że gra, w której chodzi o flirtowanie z domowymi sprzętami polega na tym, że zagadacie do lodówki "ej, mała, ale masz bogate wnętrze” i ta otworzy drzwi na oścież, to nieeeee. Trzeba się postarać. No patrzcie, zupełnie jak w życiu. Swoją drogą, w tej grze "Date” znaczy coś więcej niż "randkować”. To też akronim, który rozwija się w Directly Acknowledging a Thing’s Existence, czyli Bezpośrednie Zauważanie Istnienia Przedmiotu. Głębokie, prawda?
Budowanie relacji ze sprzętami domowymi jest prawie tak samo skomplikowane jak w prawdziwym życiu z ludźmi, a twórcy gry wyjątkowo się postarali, żeby nadać poszczególnym postaciom kolorytu i indywidualnych cech. Nasze drzwi są przystojniakiem Dorianem, który najbardziej ze wszystkich relacji lubi przyjaźń. Dziennik to mocno rozkojarzona, pogrążona we własnym świecie Diana, a łóżko to zmysłowa Betty, która zna nasze najskrytsze tajemnice i sama cierpi na bezsenność (ale akurat nie dlatego, że wie, o czym gadamy przez sen). Jest też - o tak - toaleta. Rapująca toaleta. Jean Loo Pissoir. Z każdym sprzętem można zawiązać jakąś relację - i niekoniecznie musi to być relacja quasi-romantyczna. To może być też - na drugim biegunie - głęboka nienawiść. Wszystko zależy od tego, jak pokierujemy znajomością.
Czas na wady gry - wiem, że wszystko polega tutaj na rozmowie, ale jak dla mnie Date Everything jest jednak trochę zbyt przegadana. Historie opowiadane przez niektóre sprzęty są trochę zbyt zawiłe, pokręcone i przydługie, żeby chciało się do nich wracać. Jest sporo żartów, choć nie wszystkie zabawne, a niektóre trochę na siłę. Zabawę trochę uprzykrza też fakt, że zagadujemy tylko z pięcioma obiektami na dzień, po czym trzeba nasze niezwykłe okulary naładować, kładąc się spać (no ale co począć, nowoczesna technologia, Nokia 3310 by nam tego nie zrobiła).
Doceniam jednak świetne aktorstwo - swoją drogą w charakterystykach postaci w menu można podejrzeć, kto podkłada głosy poszczególnym sprzętom. Czapki z głów za dopracowanie szczegółów postaci - tych zewnętrznych i cech charakteru. No i za to, że jednak jest to gra lekka, podnosząca na duchu, choć nie brakuje w niej głębi i przemyśleń o relacjach - nie tylko tych z kocykiem i kubkiem do kawy. 7/10