Jak już wcześniej padło lądujemy na Kairosie, planecie, na której panują twarde rządy Timekeepera (w oficjalnym tłumaczeniu: Czasomistrz). Nie spoilując zbytnio fabuły – nie jest on zbyt przyjemnym ziomkiem, który posuwa się do skrajnie twardych „metod wychowawczych”, do których używa wszczepów, który to wszczep posiada każdy nieszczęśnik na planecie. Koniec końców to na naszą głowę spada misja odsunięcia go od rządzenia. Naszą, no i Claptrapa (tak, jego tu nie mogło zabraknąć). Fabuła – niby prosta, ale jakoś ciągnie do przodu w miarę wartko, poza tym – tu raczej chodzi nie o bogatą historię, a o zwiększenie stężenia ołowiu w tym, co zostanie z naszych oponentów.
A walki jest mnóstwo. Borderlands 4 daje nam do dyspozycji otwarty świat i czasem po prostu przenosząc się z miejsca na miejsce, aby rozpocząć misję, będziemy musieli chwycić za broń. Tak, jak głosiły szumne zapowiedzi – jest to prawdopodobnie największa objętościowo gra z całej serii. Po drodze zbieramy różne przedmioty – od chłamu do sprzedania po jakieś rzeczywiście wartościowe itemy. Jak to w tej serii – looting jest ważny, bo w końcu jesteśmy łowcami skarbów. Najpierw zastrzel, potem przeszukaj wszystko, a na końcu rozwiń umiejętności w drzewku. Pozwólcie, że nie będę tutaj wchodził w detale, bo omawianie tego to trochę opisywanie każdego miejsca, gdzie anegdotyczny węzeł gordyjski jest splątany.
Do tego Kairos może się podobać. Serio. Dużo światła, jakoś tak zielono, komiksowa oprawa znana z serii dobrze tu wygląda. No ale tutaj dochodzimy do głównego zastrzeżenia graczy – to nie działa. W sensie technicznym. Mi osobiście, grając na PS5 nie wydarzyły się jakieś ogromne crashe czy przycinki, ale: po pierwsze – my dostaliśmy grę kilka dni po premierze, co oznacza zwykle co najmniej jedną łatkę; po drugie – znany z występowania w grach zrobionych na Unreal Engine 5 stuttering przy animacjach wyskakuje i ma się dobrze, a po trzecie – zbyt dużo osób sygnalizuje problemy, aby o tym nie mówić. Zresztą to jest główny zarzut wśród graczy we wcześniej wspomnianych opiniach na Metacritic (w momencie pisania tej recenzji średnia to nieco ponad 4 na 10).
Uniwersum Borderlandsów jakie jest, każdy gracz raczej wie. Może nie w wielkich detalach, ale raczej każdy kojarzy, z czym to się je. Albo się ten klimat uwielbia, albo trzyma się od niego z daleka – tu raczej nie ma zbyt dużo miejsca na odcienie szarości. Borderlands 4 to nie jest zła gra, wręcz przeciwnie. Fakt, mogło by być więcej ciemnego, typowego dla serii humoru, ale mechanicznie jest fajnie, fabuła jest okej, postrzelać zawsze spoko – no niby wszystko świetnie. No ale ta optymalizacja. Nie można tego przemilczeć. To nie jest tytuł robiony na kolanie, który ukazał się na Steamie w early accessie i sobie żyje pod kamieniem. Od gry za 300 złotych wymaga się pewnych rzeczy, a jedną z nich jest działanie. I tak, łatkami można to poprawiać, ale pierwsze wrażenie robi się raz. Myślę, że Gearbox powinien teraz szukać numerów do kolegów z CD Projekt Red i zapytać się, jak to było z tym Cyberpunkiem, którego udało się wyprowadzić na prostą. Dlatego u mnie na razie siódemka, głównie za klimat, który urzeka. Jak będą łatki, będzie wyżej.