Jest to druga ścigałka z Kirbym w roli głównej, pierwsza z nich, o podobnym tytule (Kirby Air Ride) to zamierzchłe dzieje. Jak zamierzchłe? Tytuł ten swoją premierę miał… na GameCubie. Więc nasz różowy pożeracz swoje się naczekał (dokładnie 22 lata), aby z powrotem wskoczyć na pomykające nad ziemią pojazdy. Ale jak już wrócił, to z mocną dawką zabawy.
Bo Nintendo znowu wypuściło tytuł, w który po prostu chce się grać. Na początku odpalamy rozbudowany samouczek, który po jakichś 20-30 minutach wyposaża nas we wszystko, co musimy wiedzieć, aby się świetnie bawić w pomykanie po planszach. A samego contentu jest mnóstwo. Poza samymi wyścigami dostajemy również fabularny Road Trip, City Trial pełen minigierek, a także skondensowana wersja rozgrywki w Top Ride. Do tego różne rzeczy odblokowujemy w miarę grania i wypełniania celów, a jest co odblokowywać.
Fizyka gry zasługuje na osobne opisanie. Jeżeli ktoś spodziewał się Mario Kart w innej szacie, to się rozczaruje. Ale fakt, że Kirby Air Riders to zupełnie inna gra niż bardziej znane wyścigi z włoskim hydraulikiem, to jest niebywała zaleta. Tytuł z Kirbym jest jeszcze bardziej chaotyczny, wartki i pełen zwrotów w wyścigach niż nieśmiertelne Mario Kart. Daje to masę zabawy dla każdego, a wygrywanie, przy jednoczesnym utrudnianiu życia rywalom daje wiele satysfakcji.
Powtarzając tezę z początku tej recenzji – wraz z drugim Switchem Nintendo wydaje hit za hitem ze swoich sztandarowych serii. W Giermaszu te tytuły nie zeszły poniżej dziewiątki. Kirby Air Riders to wskrzeszenie tytułu sprzed lat w nowej wersji z nowym twistem. Wartka akcja, pasjonujące wyścigi i wszystko okraszone pewną nowością każe mi podtrzymać tą serię. To jest kolejny z tych tytułów na Switcha 2, który będzie bawił zarówno casualowych graczy, jak i tych, którzy są nieprzerwanie z Nintendo od wielu, wielu lat. Teraz tylko czekać na następne gry z głównych uniwersów, patrząc na to, w jakiej formie są panie i panowie z Kioto. 9 na 10.