Więc chociaż na okładce pudełka z grą było zdjęcie wielkiej gwiazdy filmowych bijatyk, to w tamtym czasie gracz po odpaleniu produkcji firmy Datasoft co najwyżej mógł się cieszyć z bohaterów "narysowanych" z pikseli, systemu walki złożonego z dwóch ciosów i plansz, po których biegał i skakał.
Ale dla wielu fanów elektronicznej rozrywki to był prawdziwy cios. Przygody Bruce'a Lee, który przemierzał dwór złego czarownika przechodziło się po kilka razy. Trzeba było zbierać lampiony, unikać pułapek i strażników: grubego Yamo i Ninja. Obaj mieli dar odradzania się, więc non stop deptali nam po piętach.
Gra Bruce Lee nie nawiązywała do żadnego z filmów gwiazdora, nadrabiała za to dobrze wyważonym poziomem trudności i przede wszystkim - co trudno pewnie dzisiaj zrozumieć patrząc na screeny - klimatem.