Jestem olbrzymim fanem wszystkich odgrzewanych kotletów, wznowień, odświeżeń, coverów i tak dalej. Dlaczego? Do takich edycji trafiają gry, z których autorzy są szczególnie dumni, a ja ciekawy, co jeszcze można zrobili w nich lepiej. Do tego, jeśli to są starsze produkcje, w które nigdy nie grałem, a są pozycjami obowiązkowymi, to grając w ich wersje po liftingu nie nie mam jakiegoś poczucia straconego czasu, który mógłbym wykorzystać na przykład na pustkowiach czwartego Fallouta i tak dalej. Byłem zachwycony, kiedy Andrzej wręczył mi płytkę z tytułem Resident Evil Origins Collection, czyli odświeżonymi wersjami legendarnych survival horrorów - pierwszego Residenta i Resident Evil Zero. "Wreszcie pogram w sławnego Residenta, który zniechęcił mnie, kiedy próbowałem w niego pograć będąc jeszcze dzieckiem" - myślałem. Właśnie. Zniechęcił, a nie wystraszył, napędził stracha czy przeraził. Pamiętam, że jak na blaszaku polowałem na zombiaki, to faktycznie kilka razy poczułem się zaniepokojony, ale nic więcej. Bardziej odstraszyło mnie egzotyczne sterowanie czy nietypowe ustawienia kamer.
Grę do recenzji dostaliśmy od polskiego wydawcy firmy Cenega.
Zanim płytka wylądowała w napędzie spojrzałem sobie na recenzje nowych wersji i pomyślałem, nie może być źle - czeka mnie sporo zabawy - sprawdzone hity w nowej odsłonie. I to takie gry, które ledwo liznąłem.
AHA! To ważne: mnie przestraszyć bardzo łatwo. Chowam się przed monitorem od czasów pierwszego Half Life'a.
No i wystraszyłem się...
... tego samego, co kilkanaście lat wcześniej. Nieintuicyjnego sterowania, dziwnej pracy kamer i sztywnego, idiotycznego klimatu, który budują dialogi wyciągnięte z filmów typu Hong Kong z lat 80. Gdzieś przeczytałem, że mogą one niekiedy wywołać uśmiech politowania. To tak jakby powiedzieć, że masowiec to taka większa żaglówka. Te gry mają po kilkanaście lat, nie mogli nagrać na nowo tych kwestii? Same głosy brzmią po prostu głupio, tak jakby cały czas trzymali siku, albo mieli zatkane nosy. Mi osobiście psuło to zabawę.
Grafika rzeczywiście wygląda lepiej, nie ma pikselozy, tekstury są ładnie rozmyte, ale na tym właściwie koniec. Nikt nie wpadł na pomysł, żeby na przykład usprawnić przechodzenie między lokacjami - nadal czekamy aż drzwi się powoli otworzą i dopiero wtedy będziemy mogli pójść dalej. Ani to fajne, ani logiczne.
Rzeczywiście - może kiedyś te gry straszyły. Teraz teatralne ujęcie, z dramatyczną muzyką, niespodziewane odsłanianie zdeformowanej twarzy czy przyłapanie zombiaka jak wyjada czyjeś wnętrzności na nikim już nie robią wrażenia. Takie chwyty, o ile są dobrze wyreżyserowane, mogą się jeszcze sprawdzić w filmach. Gry przyzwyczaiły nas do wyższego poziomu. Nawet raz nie podskoczyłem - a to oznacza, że jest słabo, bo gry komputerowe, jak już mówiłem, rzadko mają do czynienia z takimi tchórzami jak ja.
W takim momencie należy zadać sobie pytanie - po co? Rozumiem, że każda seria potrzebuje czasem takich chwytów, żeby na przykład pokazać młodszym graczom, jak to się wszystko zaczęło. No ok. W takim momencie to jest uzasadnione. Ale jeśli chodzi o starszych graczy - takie zagrania nie są potrzebne. Nie w takim wykonaniu. Bo, jak napisałem na początku, uwielbiam takie powroty do przeszłości. Ale w rozsądniejszym wykonaniu - może napisanie jakiejś historii zupełnie na nowo, może dopisanie jej kolejnego rozdziału, wprowadzenie dodatkowego wątku, ewentualnie nowych bohaterów.
Mówi się o niektórych grach, szczególnie takich legendach, jak Resident Evil właśnie, że wytrzymały próbę czasu. Moim zdaniem ten tytuł zestarzał się bardzo brzydko - choć z tego co widzę, to jestem w mniejszości.
Giermasz - cotygodniowa audycja poświęcona grom komputerowym, zwłaszcza polskim. Prowadzą ją Michał Król i Kacper Narodzonek, a wspomaga ich Jarek Gowin.
Premiera nowego programu na stronie internetowej zawsze w sobotę, tego dnia w wersji skróconej usłyszeć ją można po godzinie 9 na antenie Radia Szczecin i Radia Szczecin Extra.