Co w takiej grze jest najważniejsze? Inni ludzie. I tu nie ma najmniejszego zawodu. Czekanie na kolejne starcie jest krótkie, serwery pełne są kanapowych czołgistów, którzy tylko czekają, żeby przyłączyć się do naszej brygady albo spróbować odstrzelić nam kuper. Zdarza się, że trochę śmiesznie wyglądają próby dowodzenia przez niektórych graczy. Ktoś tam komenderuje "Za mną!", a reszta rozjeżdża się jak Polska wycieczka na bazarze w Tunezji.
Odpowiednio wyregulowany jest też poziom trudności. Na początku dostajemy małe fory od twórców, tak żeby wyrównać szanse ze starymi wyjadaczami i żebyśmy nie zniechęcili się patrząc kolejny raz na dymiącą kupę złomu, która przed chwilą jeszcze dumnie siała zamęt wysyłając w stronę wrogów setki kilogramów zniszczenia i pożogi w postaci pocisków.
No właśnie, a jak wygląda taka pożoga? Bardzo ładnie. Śmiem twierdzić, że grafika to jedna z najmocniejszych stron World of Tanks. Mapy są w porządku, otoczenie też. Fajnie wygląda zmienna pogoda i działania nocą. Najlepiej jednak prezentują się modele czołgów - bogate w detale, maskowanie, które sobie wybierzemy, fajnie się też poruszają, warczą, kręcą wieżyczkami, podskakują, no generalnie naprawdę jest git.
Gra oferuje naprawdę dużo. Nie sposób napisać o wszystkim. Jest zbieranie doświadczenia, różnorodne tryby walk, choć dla mnie najfajniejsza jest klasyczna potyczka, dołączanie do klanów, naprawdę wiele, wiele, wiele i jeszcze raz wiele czołgów z różnych epok, dużo chętnych do gry, fajne mapy.
Są też mikropłatności, ale na tyle nienachalne, że można się spokojnie bez nich obyć. No wszystko, wszystko, wszystko co trzeba, żeby internetowa rozwałka bez kompleksów nabrała rumieńców. A World of Tanks rumieni się jak rozgrzana do czerwoności łuska odłamkowego, który właśnie wypadł z komory ładowania.