Po dodatku nie ma co oczekiwać rewolucji, ale za to ewolucję. Mroźna kraina wygląda świetnie, a warunki pogodowe znacznie wpływają na rozgrywkę. Często przeciwnika dostrzegamy w ostatnim momencie, gdy świecące ślepia agresora przebijają się przez mocne opady śniegu. W porównaniu do otwartych, przejrzyście widocznych przestrzeni z podstawki, jest to znaczna odmiana. Mimo to sa chwile, gdy warto przystanąć i po prostu podziwiać widoki, bo mroźna kraina ma swój specyficzny urok.
Pojawiają się oczywiście mechaniczne bestie, które tym razem zostały opanowane przez tajemniczą zarazę. Przez to stały się szybsze i agresywniejsze. Skuteczna walka z nimi wymaga dobrego operowania możliwościami głównej bohaterki, a mimo to The Frozen Wilds potrafi dać w kość. Podstawową wersję gry kończyłem jako potężna wojowniczka, która z niczym nie ma problemów. Tutaj musiałem się jednak wysilić. Twórcy nie poszli na łatwiznę i dostajemy całkowicie nowe bestie, które jak zawsze mają swoje słabe punkty.
W dodatku powracamy do znanych z podstawki atrakcji. Są wyzwania łowieckie, wspinanie się na potężnego Żyrafa, najazdy na pełne wrogów obozowiska, nowy surowiec dzięki któremu kupimy ulepszenia i bronie. Ale to nie wszystko, bo Aloy natrafia na nowe logiczne zagadki, a w jej umiejętnościach pojawia się nowe drzewko rozwoju. Podróżniczka - bo tak się ono nazywa - daje możliwość naprawy opanowanej maszyny czy przeprowadzania ataków z jej grzbietu. Niestety nadal nie ma opcji przejmowania największych przeciwników.
Dziesięć godzin. Tyle zajęła mi przygoda w mroźnej krainie. Mogło pewnie z dwa razy więcej, ale grę znam na wylot i było mi trochę łatwiej. Twórcy spisali się na medal, bo historia jest ciekawa, a walki ponownie wymagające. Horizon: Zero Dawn grę roku? Możliwe. Ale ja czekam na kontynuację, bo ta marka ma bardzo dużo do zaoferowania.