By było jasne. Mój ulubiony autor, uwielbiana książka i polska gra nawiązująca do niej. Nie było opcji, bym jej nie recenzował. Byłem gotów o to walczyć na blastery. Dla tych, którym twórczość Stanisława Lema jest odległa o wiele lat świetlnych, słowo wyjaśnienia. Polski autor jest wymieniany jednym tchem obok gigantów gatunku science fiction, autorów kultowych i uwielbianych. Jego dzieła pojawiają się w najważniejszych zestawieniach, razem z powieściami Philipa K. Dicka, Isaaca Asimova, Williama Gibsona, Aldousa Huxley'a, Dana Simmonsa czy Franka Herberta. Absolutny i bezdyskusyjny top topów. Takie dzieła jak "Dzienniki gwiazdowe", "Eden", "Kongres futurologiczny" czy zekranizowany "Solaris", zna każdy fan gatunku. Wśród nich oczywiście także "Niezwyciężony".
Od samego początku było wiadome, że The Invincible będzie walking simulatorem, grą nieśpieszną, przepełnioną tajemnicą, naukowo-filozoficznymi refleksjami. Autorzy postawili na powolną eksplorację, ale największy nacisk położono na sferę narracyjną. Zważywszy na to, że jest to niejako prequel wydarzeń z książki, opowiadania jest tu dużo. A wszystko dzieje się swoim, dość powolnym tempem. Bohaterką gry jest Yasna, która całkowicie zdezorientowana budzi się w nieznanym sobie miejscu na planecie Regis III. Ostatnie co pamięta to rozmowa z członkami załogi krążownika Ważki, lecz same lądowanie czy droga do miejsca w którym się znajduje, to jedna wielka niewiadoma. Wie na pewno, że mieli sprawdzić planetę, bo odczyty urządzeń sugerowały, że może tu istnieć życie. Mały promyk światła w cielność niepamięci rzuca dziennik pokładowy i mapy, ale w głowie nadal istnieje jedna wielka dziura. Po chwili okazuje się, że ma kontakt jedynie z Novikiem, który ze złamaną nogą pozostał na krążowniku, a reszta załogi gdzieś wyparowała. Astrogator to jedyny towarzysz podróży Yasny, ale też idealna osoba do prowadzenia dyskusji. Novik jest typem zdobywcy wszechświata, a bohaterka odkrywczynią. Różne światopoglądy gwarantują ciekawe wymiany zdań i czuć to podczas całej gry. Dzięki temu świetnemu sposobowi prowadzenia narracji dowiadujemy się wielu rzeczy o członkach załogi, planecie, ale też wszechświecie, kierunkom w których powinna zmierzać ludzkość, technologii itd.
Dzięki widokowi z pierwszej osoby można w doskonały sposób podziwiać piękno Regis III, dostrzegać charakterystyczne punkty nawigacyjne, szukać ścieżek prowadzących do celu. Yasna jest nieśpieszna, choć może biegać, co kończy się zaparowaniem hełmu astronautki i szybkim dyszeniem, co jest naturalne i od razu zwiększa immersję. Luneta, szukanie drogi, przegląd mapy, czasami używanie detektora metalu. Tak wygląda cały początek gry. Pojawia się też środek transportu, co ułatwia przemieszczanie się i trochę wybija z monotonii ciągłego chodzenia. Z drugiej strony ciągle byłem ciekaw co jest za wzgórzem, co kryje się w podziemiach, czy znajdę coś w wodzie, jakie piękne widoki czekają za zakrętem. W końcu to walking simulator, więc chodzenie to podstawa. Yasna jest astrobiologiem, więc interesują ją zjawiska biologiczne, planetarne i kosmiczne, czyli de facto chłonie planetę. Odkrycia ją fascynują, ale też wzbudzają niepokój, jak np. dziwne, regularne metalowe konstrukcje, których nie jest w stanie naukowo wytłumaczyć.
Nawiązując do mistrza Stanisława Lema, twórcy postawili na retrofuturystyczne rozwiązania. Nieliczne sprzęty obsługuje się analogowo, nie liczcie na blastery, kosmiczne fajerwerki, technologie przyszłości. Jeśli chcesz zwiększyć zasięg radia, postaw antenę, oznaczyć teren, wbij chorągiewkę, odczytać mapę, weź notatnik do ręki. Miejscami czułem się jak zdobywca kosmosu w latach 80. Minimalizm to chyba odpowiednie określenie. Nie liczcie na masę mechanik, urządzeń, potężnych komputerów, tu wartością nadrzędną jest narracja, tocząca się opowieść, odkrywanie tajemnicy, poznawanie nieznanego i tego, co spotkało załogę i samą Yasnę. W historię świetnie wprowadza też komiks, którego kolejne karty odkrywa się wraz z postępami w grze, a na konie można go przeczytać w całości w menu głównym. Fajny dodatek to gry, będącej de facto interaktywną opowieścią. Jest to wielka zaleta The Invincible, ale zakładam, że dla wielu graczy to będzie jednak wada. Wszystko zależy od oczekiwań.
Jak już jestem przy wadach, to muszę nadmienić kilka rzeczy. Gra posiada polskie menu i napisy, lecz nie ma dubbingu. Ten ma pojawić się w najbliższym czasie. W mojej ocenie nie ma z tym problemu, ale oczekiwania fanów z Polski są jak zwykle nad wyrost. Tytuł posiada pewne ograniczenia, niewidzialne ściany, mechanik czy atrakcji jest stosunkowo mało. Ciężko mi też ocenić historię, bo tekst źródłowy w postaci książki "Niezwyciężony" znam doskonale, wiedziałem czego w pewnych momentach się spodziewać, ale ogólnie produkcja bywa przewidywalna. Co prawda scenariusz nie wnosi wiele to treści książki, ale ja podszedłem do tego jako spin-off i wtedy to się całkowicie broni.
Na koniec warto wspomnieć o wyglądzie gry, bo tym jestem zachwycony. Artyści koncepcyjni i graficy stanęli na wysokości zadania, prezentując świetną wizję pustynnej i nieprzyjaznej planety, która jednak urzeka widokami, niesamowitymi miejscami. Z nieba bije światło czerwonego karła, a w tle gwieździstego nieba pięknie prezentuje się planeta przypominająca znanego nam Saturna. Kolorystyka dobrana jest rewelacyjnie, a warstwa graficzna doskonale to uzupełnia. Miejscami wygląda to jak interaktywny komiks sprzed lat. Wręcz zakochałem się w tej wizji. Całość budzi jednak niepokój, czuć osamotnienie, zagubienie, czasami bezradność. W końcu Yasna jest tu sama, a Regis III zdecydowanie nie jest przyjazną planetą.
Jeśli oczekujecie stricte gry, nie tędy droga. The Invincible jest opowieścią, w miarę krótką, ale zapewniającą wyjątkowe doznania, filozoficzne dyskusje, nastawioną na powolną eksplorację. Fani Lema koniecznie powinni to sprawdzić.
Ocena: 8/10
Niezwyciężony, krążownik drugiej klasy, największa jednostka, jaką dysponowała baza w konstelacji Liry, szedł fotonowym ciągiem przez skrajny kwadrant gwiazdozbioru. Osiemdziesięciu trzech ludzi załogi spało w tunelowym hibernatorze centralnego pokładu. Ponieważ rejs był stosunkowo krótki, zamiast pełnej hibernacji zastosowano pogłębiony sen, w którym temperatura ciała nie opada poniżej dziesięciu stopni. W sterowni pracowały tylko automaty. W ich polu widzenia, na krzyżu celowniczym, leżała tarcza słońca, niewiele gorętszego od zwykłego czerwonego karła. Kiedy jej krąg zajął połowę szerokości ekranu, reakcja anihilacyjna została wstrzymana. Przez jakiś czas w całym statku panowała martwa cisza. Bezdźwięcznie działały klimatyzatory i maszyny cyfrowe. Ustała najdelikatniejsza wibracja, towarzysząca emisji świetlnego słupa, który przedtem wypadł z rufy i jak nieskończonej długości szpada, zanurzona w mroku, popychał odrzutem statek. >Niezwyciężony< szedł z tą samą szybkością przyświetlną, bezwładny, głuchy i pozornie pusty. - fragment książki "Niezwyciężony" Stanisława Lema.