The End of the Sun jest do bólu słowiańskie. Widać to już po odpaleniu gry i to w samym menu. Tam czeka na nas drewniana chata z dużym piecem, potem w grze przenosimy się w sielskie, zielone, można by nawet rzec znajome krajobrazy. Pełno zieleni, tu lasek, tu polana, tu jakaś rzeka. Ogólnie – pięknie i jakoś tak swojsko. Nie jest on za wielki, ale nie czujemy się klaustrofobicznie czy bez możliwości eksploracji.
The End of the Sun to symulator chodzenia. Nie mamy jakiejś walki, quick-time eventów czy innych fajerwerków, ale tutaj nie o to, nomen omen, chodzi, a o poznawanie tego świata i jego fabuły. A ta jest ciekawa. Wcielamy się w żercę. Czyli kapłana religii słowiańskiej. Naszym zadaniem jest, de facto, naprawianie przeszłości. Badamy, jak boski ptak ognia, Rarog, namieszał i odwracamy skutki, pomagając innym. Naszym głównym środkiem komunikacji jest ogień, przez co ogniska są kluczowe. Przez nie widzimy właśnie „ślady czasu”, które możemy zmieniać i stabilizować. Przemieszczamy się również między porami roku, co rzuca nas a to raz w Noc Kupały, raz w obrzęd Dziadów, raz widzimy wiosnę, ogólnie – robi robotę.
Warto też dodać, że twórcy naprawdę przyłożyli się, aby jak najpilniej odwzorować słowiański klimat. Na przykład podróżując do muzeów etnograficznych i skanując je, aby były jak najbardziej realistyczne w grze. Do tego sami nagrali dialogi, stworzyli muzykę – The End of the Sun to jak najbardziej do ostatniej linijki kodu dzieło swoich twórców, co jest jeszcze bardziej imponujące, kiedy uświadomimy sobie, że grę tworzyły trzy osoby.
Nawet jeżeli symulatory chodzenia niekoniecznie są gatunkiem, który zrywa was z krzesła, warto spróbować The End of the Sun. Piękna sceneria, ciekawa fabuła i słowiańska dusza gry przekona nawet tych bardzo nieprzekonanych. Nie jest to wybitnie długa gra, ale te kilka czy kilkanaście godzin na pewno nie będzie stracone. Ocena 9/10.