... mam zresztą podejrzenie graniczące z pewnością, że twórcy tego typu gier wybierając takiego a nie innego bohatera bądź bohaterkę, celują w dorosłego odbiorcę - i najlepiej żeby miał swoje dzieci. Mogę sobie poteoretyzować, co by było gdybym odpalił Little Nightmares w czasach chmurnej, durnej i raczej beztroskiej młodości studenckiej? Myślę, że nie wczuwałbym się w losy malutkiej dziewczynki tak bardzo jak teraz, będąc dorosłym facetem, szczęśliwym ojcem dwójki... Taka dosyć oczywista konstatacja, bo miałem tak zarówno grając w rain (tak, tak, pisane małą literą), gdzie z całych sił trzymałem kciuki za dzielnego małego chłopca, wzruszałem się nieco obserwując losy dziecięcej zabawki, włóczkowego ludzika w Unravel (w alegorycznej opowieści o losie pewnej rodziny) - równie emocjonalnie przeżywałem Limbo a przede wszystkim genialne INSIDE...
... no właśnie - INSIDE: być może pamiętacie, gorąco polecałem, dla mnie w kategorii takich produkcji to absolutna "dycha". A że to ten sam gatunek gier, to nie da się uniknąć porównań, gdy Little Nightmares jednak tak nie przykuło mnie do ekranu. Czy może inaczej: skoro podstawową składową oceny jest kategoria "przeżycie", to INSIDE działało na mnie mocniej. Bo było niepokojąco realistyczne - gdy w Little Nightmares, jak sama nazwa wskazuje, trafiamy do groteskowego świata dziecięcych koszmarów. Po prostu wiesz, że to tak trochę nie dzieje się naprawdę - i być może dlatego ten tytuł jednak mniej mnie angażował. Ale podkreślam: to tylko moje odczucie, rzecz absolutnie niemierzalna i ani przez moment nie traktujcie tego jako poważny zarzut do recenzowanej gry. I - co również nie jest zarzutem, bo to zasadniczo norma dla "artystycznych" tytułów - nie trwają dłużej niż kilka godzin, Little Nightmares nie jest tu wyjątkiem.
Zresztą spokojnie - jakkolwiek przewrotnie to słowo nie zabrzmi w kontekście tego, co zaraz przeczytacie: Little Nightmares ma sporo przejmujących momentów, zapadających w pamięć bardzo niepokojących miejsc i chwil, gdy serce bije mocno i emocje biorą górę a gracz z całych sił angażuje się w pomoc tej małej, kruchej dziewczynce zagubionej w świecie koszmaru. Fani za to kochają takie gry. I wcale nie muszą być jakieś strasznie długie, nie w tym rzecz.
Po prostu trzeba to przeżyć samemu - co, jak pamiętacie, już na samym początku tego tekstu polecałem. Zresztą: może to z czym mierzy się bohaterka Little Nightmares jest prawdziwe? Wszak takie tytuły: bez dialogów, pozostawiające jedynie pewne tropy dotyczące tego co dzieje się na ekranie - takie operujące niedopowiedzeniem produkcje zostawiają duże pole do własnej interpretacji. A to kolejny powód, za co je zresztą - my, fani - uwielbiamy, he he...
... tak się zastanawiam, że jeszcze nic nie napisałem, jak w to się właściwie gra... Właśnie: gra. Miło donieść, że Little Nightmares nie jest jakimś "symulatorem chodzenia". Formalnie to platformówka z zagadkami logicznymi. Gdzieś trzeba przeskoczyć, gdzieś się wspiąć, przenieść-przesunąć jakiś przedmiot, aby dostać się dalej. Oczywiście - z racji groteskowej scenografii, szczególnie projektów, powiedzmy, przeciwników (bo nasza dziewczynka nie walczy a ucieka) czyli dorosłych, zdeformowanych, brzydkich i strasznych dla naszej małej bohaterki - gdy mówię "platformówka", absolutnie niech nie przyjdzie Wam do głowy skojarzenie z jakimś Mario czy Raymanem... Dodajmy, że Little Nigtmares chociaż pokazywane głównie w rzucie z boku - jak klasyka gatunku - to jest grą trówymiarową. Z czego mogą wynikać pewne problemy ze sterowaniem: nie zawsze uda się dobrze wyczuć głębię ekranu, na przykład miałem kłopot, żeby doskoczyć do jakieś tam dźwigni - wisiała gdzieś, wydawało mi się, na środku pokoju i chwilę mi zajęło, zanim metodą "krok-w-głąb-krok-w-bok" trafiłem idealnie ze skokiem.
W tle słyszycie odgłosy rozgrywki (w wersji audio tej recenzji oczywiście): niepokojące hałasy, chwilami tylko odzywająca się muzyka, podkreślająca te przejmujące chwile w rozgrywce czy świetnie ilustrująca to, co można poczuć przemierzając krainę dziecięcych koszmarów. A parę "miejscówek" naprawdę budzi grozę. I już korci mnie, żeby podać kilka przykładów, ale recenzując gry generalnie bardzo nie lubię zdradzać zbyt wiele, wychodząc z założenia, że najfajniej dać się zaskakiwać wydarzeniami na ekranie - i w przypadku Little Nightmares ta zasada ma po stokroć zastosowanie. Nie czytajcie opisów, tylko usiądźcie wygodnie - najlepiej wieczorkiem - i zagrajcie w Little Nightmares. Taka przygoda oczywiście nie jest dla fanów głównego nurtu gier - tych wszystkich sieciówek w które zagrywają się miliony - ale poczujcie się wyjątkowo wchodząc w wykreowany z polotem przez twórców świat Małych Koszmarów.