Giermasz
Radio SzczecinRadio Szczecin » Giermasz
Nasz statek zaginął gdzieś w przestrzeni kosmicznej. Uwięzieni w pętli czasoprzestrzeni musimy uciec rozwalając... cegiełki...

Uwierzycie, że klasyka-klasyki czyli gra z 1986 roku, wydany przez japońskie Taito Arkanoid ma swoją kosmiczną historię?

Nie trzeba być znawcą czy fanem gier komputerowych, aby przynajmniej wiedzieć o co chodzi w tej grze. Na dole paletka - przepraszam, statek kosmiczny - którym odbijamy kulkę w kierunku ściany różnokolorowych bloków. Piłka je zbija, z tych cegiełek wylatują różne power-upy (na przykład paletka robi się większa na chwilę). Trzeba zbić wszystkie bloki - po czym przechodziliśmy do kolejnego etapu.

Gdy wpiszecie w wyszukiwarkę Arkanoid, bez problemu znajdziecie działającą z poziomu przeglądarki klasyczną wersję gry. Sam tak zrobiłem, przygotowując ten tekst.

I wiecie co - o mały włos bym nic nie napisał, bo byłem zajęty graniem...

Ta gra jest tak stara, że już w latach 90. doczekała się remake'u.

Pierwsza wersja "Pitfalla" wyszła w latach 80-tych. Druga, z dopiskiem "The Mayan Adventure", o której teraz mówię, to produkcja z 1994 roku.

Pitfall!, platformówka autorstwa Redline Games był jakby Indianą Jonesem z piękną, płynną grafiką i świetnie narysowanymi tłami.

Od gry rozgrzewał się pad i kartridż. Cała rozgrywka zajmowała raptem kilka godzin, ale po jednym skończeniu gry od razu zaczynałem znowu.

I tak schodził cały dzień...

W połowie lat 90-tych trójwymiarowe gry wciąż jeszcze były pewną nowinką, którą zachwycali się gracze. Wyobraźcie sobie - zamiast dwuwymiarowych kosmicznych strzelanek, można było wskoczyć w wirtualny kokpit i walić z laserów obserwując trójwymiarowe środowisko z perspektywy oczu pilotów.

I można było latać we wszystkich kierunkach - aż człowiek się gubił, gdy plansza wywracała się w związku z tym do góry nogami.

Napisana przez Parallax Software i wydana w 1995 roku gra Descent zapisała się w pamięci co starszych graczy. Wtedy możliwość latania po tunelach kopalni opanowanej przez obcych, gdzieś daleko w kosmosie, była naprawdę fantastyczna.

Ciekawostka, że możecie ocenić to sami - bo jak sprawdziliśmy, oryginał jest dostępny w cyfrowej sprzedaży. A właśnie rozpoczęła się publiczna zbiórka na Descent: Underground, oczywiście z nowoczesną oprawą graficzną.

Chcecie przekonać się, co kręciło graczy 20 lat temu, dajcie szansę Descent.

To był jeden z tych akcentów charakterystycznych dla końcówki lat 90-tych. Miks wszystkiego, z akcentem położonym na nieco przyciężkawy humor.

W Giants: Citizen Kabuto, produkcji sprzed 15-tu lat Planet Moon Studios, mamy mieszankę RTS-a i strzelanki.

Do wyboru mieliśmy trzy rasy: najemnicy, jakiś rodzaj rusałek (!?) i jeden olbrzymi "stworas" - Kabuto. Całość okraszona była licznymi żartami, dość absurdalnymi.

Gra - między innymi ze względu na niespotykaną dotąd mieszankę - spotkała się z najróżniejszymi opiniami. Od raczej chłodnych, po pełne entuzjazmu.

Ja bawiłem się dobrze.

Ci wspaniali faceci w swoich latających maszynach... Kiedyś w samolotach nie było radarów, silników odrzutowych - a nawet zamkniętych kabin.

Wings!, gra na Amigę sprzed 25. lat przypomina właśnie takie czasy: I Wojna Światowa, dwupłatowce i wiatr wiejący w łepetynę, osłoniętą jedynie czapką pilotką i białym szalikiem.

Gra rzuca nas w wir jednej z kampanii wojennej zawieruchy i dostarcza wiele emocji - szczególnie podczas pojedynków z innymi samolotami.

A jeśli nie jesteście fanami oldschoolowej grafiki to mam dla Was radę - sięgnijcie po odświeżoną edycję, którą Cinemaware wypuściło w ubiegłym roku. Naprawdę daje radę!

Giermasz z 21 lutego w klimatach antycznych - z racji recenzji opartej na mitologii gry Apotheon (chwalimy, sprawdźcie w dziale Recenzje) - więc w kąciku poświęconym starociom też starożytne klimaty.

W Gods - platformówce z 1991-go roku, autorstwa Bitmap Brothers, sterujemy gościem, któremu zamarzyła się nieśmiertelność. Ma ją otrzymać w zamian za pomoc bogom w pozbyciu się przeciwników.

Choć minęło blisko ćwierć wieku od wydania Gods, to grafika jest wciąż więcej niż przyzwoita i bogata w detale - wyraźnie widać, że nasz bohater ma łapsko szerokie jak Pudzian, szczegółowe są także tła i sylwetki przeciwników, choć oni najczęściej są trochę dziwni, jakoś nie kojarzą się z mitologią.

Za to duże wrażenie robią plansze - ciekawie zaprojektowane, pełne pułapek i "przeszkadzajek".

No i jako dzieciakowi strasznie podobała mi się muzyka. Teraz czuję się z tym trochę dziwnie...

W Giermaszu z 14 lutego jednym z tematów są odświeżone wersje klasycznych gier. A całkiem niedawno na półki wróciła przygodówka wydana pierwotnie przez LucasArts w 1998 roku, czyli Grim Fandango. Że tak przypomnę, wszak sam gatunek jest raczej zapomniany. A Grim Fandango to jego najlepszy reprezentant.

Fabuła rzuca nas do krainy umarłych, wcielamy się w Manny'ego, który decyduje czy ktoś idzie do nieba czy do piekła. Ale w zaświatach "coś się kaszani", a Manny musi wyjaśnić o co chodzi. Graczy zachwyciła oryginalna historia, klimat przypominający i trochę parodiujący kino noir, czyli mroczne kryminały z lat 40-tych, a także duża dawka humoru.

Nie wszyscy jednak podchwycili specyficzne rozwiązania serwowane przez twórców. Niektóre zagadki wymagały abstrakcyjnych zachowań i niekonwencjonalnego myślenia. Ale to także urok tej gry.

Mam nadzieję, że ten lifting wyjdzie znacznie lepiej niż zabiegi zastosowane w odnowionej wersji Heroes of Might & Magic III. O czym jeszcze w Giermaszu wkrótce opowiemy.


Seria Might and Magic to jakoś zawsze miała jednak pecha...

Choć akcja odbywała się w światach znanych z popularnych "hirołsów" (mowa o serii Heroes of Might and Magic), to często było coś nie tak: a to grafika kulała, a to recenzenci uznawali, że kolejna część jest kalką poprzedniej - przykłady można mnożyć.

Ale niektóre odsłony - a od 1986r. wyszło ich dziesięć - zapisały się złotymi literami w historii komputerowej rozrywki: na przykład siódma, o której na łamach magazynów komputerowych rozprawiano całymi miesiącami. Choć niektórym przeszkadzały elementy science fiction, jak lasery czy kosmici. Ale i tak było fajnie, a rozgrywkę można było porównać do dobrej lektury, a kolejne save'y, do kolejnych rozdziałów.

Gorzej było z następną odsłoną, na którą gracze już kręcili nosem. Ale już ostatnia - dziesiąta gra z cyklu - daje nadzieję, na to, że o sadze znów będzie głośno. I przeczytacie o dobrej, nowej grze w giermaszowym dziale Recenzje.

Osobiście - mam na to wielka nadzieję.
Gdzieś daleko na Karaibach, gdy żaglowce dumnie pływały po morzach i oceanach, żył sobie pewien blondynek, który bardzo chciał zostać piratem. Kwalifikacje miał nieliche, bo - jak się chwalił - potrafi wstrzymać oddech pod wodą przez całe 10 minut.

A imię jego było jakże zwyczajne: Guybrush Threepwood.

Gdy w 1990 roku zadebiutowała gra The Secret of Monkey Island, gracze zbierali szczęki z podłogi. To był złoty wiek gatunku przygodówek point'n'clik. Dlaczego? Moim zdaniem dlatego, że w owych czasach były po prostu najładniejsze. "Jedynka" mieściła się na 4 dyskietkach - a już "dwójka" Monkey Island 2: LeChuck's Revenge bodajże na... 11 dyskietkach!

Więc mieliśmy piękną, narysowaną ręcznie grafikę i - koszmarnie wysoki poziom trudności. To znaczy: sama gra była prześmieszna, postaci niezwykle sympatyczne, ale zagadki bynajmniej nie należały do najprostszych. Na zasadzie: użyj sztucznej skóry na studzience ściekowej, aby zrobić trampolinę i wskoczyć na strych jakiegoś budynku...

Często kończyło się więc na "przeklikiwaniu" wszystkiego na wszystkim, sprawdzaniu różnych możliwości - aż graczom kończył się słownik wyrazów brzydkich. A pamiętajcie - wtedy nie było internetu i trzeba się było nieźle nabiedzić, aby zdobyć solucję.

Na rynku jest 5 gier z serii, dwie pierwsze - najstarsze - wydano jeszcze raz z uwspółcześnioną grafiką. Ale zapewniam, że nawet oryginały, jak przymkniecie nieco oko na piksele, to dalej wyglądają naprawdę okazale. Ja uwielbiam zwłaszcza "trójkę", Curse of Monkey Island wygląda jak film animowany, ta gra w oryginale w ogóle się nie zestarzała. A w 2009 roku wydano ostatnią na razie grę z serii czyli Tales of Monkey Island.

A jaka jest owa tytułowa "Tajemnica Małpiej Wyspy" z pierwszej gry z serii? Sprawdźcie, odpalcie, zagrajcie - to dalej świetne gry przygodowe, absolutna klasyka gatunku!
Wakacje - wczesne lata 90...

Jestem u kuzyna, który jest moim bohaterem, bo jest starszy i ma Amigę 500. Włącza mi grę, o której mówi: "młody to już jest wyższa szkoła jazdy". Po kilkugodzinnym szkoleniu sam mogę złapać joystick i pokierować Księciem Persji - bohaterem gry Broderbund Software z 1989 roku.

A później było coraz lepiej - kuzyn się na mnie darł, że "nie umiem", choć - nie oszukujmy się - to dzięki moim pomysłom ją przeszedł, a później kazał zrobić mi to samo.

Z tych wakacji nie pamiętam wiszenia na trzepakach, grania w piłkę z kolegami, czy spania do późna. Było: granie do późna, pierwsze walki mieczem i złość - którą joystick o mało co nie przypłacił złamaniem, kiedy nie udawało mi się przeskoczyć przez uskok czy ominąć szatkujące ostrza. A takie przeszkody, dla malca były naprawdę trudne.

Wiadomo - powstały kolejne części serii. Najczęściej bardzo dobre, ale warto pamiętać, że Książę Persji na początku był dwuwymiarowym zbitkiem biało-żółtych pikseli.

Ale animowany był po prostu cudnie. Ta gra nadal wymiata.
15161718192021