Członek Rady Nadzorczej Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i ekspert Konfederacji Lewiatan Jeremi Mordasewicz mówił, że z planowanych zmian nie jest zadowolony. Według niego, obniżenie składek przy utrzymaniu gwarancji wypłat świadczeń na obecnym poziomie, może prowadzić do katastrofy w budżecie państwa.

- Jeżeli rząd chce być konsekwentny i chce zwolnić osoby prowadzące działalność gospodarczą ze składek, to jednocześnie musi zrezygnować z gwarantowania im ubezpieczeń społecznych takich jak np. emerytury czy renty, jak np. w Holandii - powiedział Mordasiewicz.

Z tą opinią nie zgodził się Robert Bodendorf z Zachodniopomorskiego Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. - Jestem zaskoczony słowami pana Mordasiewicza, ponieważ czuję, że bardziej tutaj martwi się o budżet państwa niż o przedsiębiorców. Chwała tu projektowi rządowemu, że myśli o przedsiębiorcach, a nie budżecie państwa. Szczególnie małych przedsiębiorcach, którzy bardzo często nie mają z czego zapłacić składek - podkreślił Bodendorf.

Z kolei poseł Prawa i Sprawiedliwości i szef parlamentarnego zespołu na rzecz wspierania przedsiębiorczości i patriotyzmu ekonomicznego Adam Abramowicz wyjaśniał, dlaczego - wbrew wcześniejszym informacjom - rządowy projekt wejdzie w życie dopiero od początku przyszłego roku, a nie od połowy obecnego.

- System ZUS-owski musi być przystosowany do liczenia po nowemu i pan premier Morawiecki, nie chcąc robić bałaganu, zdecydował się na wprowadzenie tego 1 stycznia - tłumaczył Abramowicz.

Według założeń rządowego projektu, zmiany odczują przede wszystkim właściciele małych przedsiębiorstw. Najniższa składka ZUS ma wynieść 320 zł, zamiast 860 zł. Z nowych przepisów ma skorzystać ok. 200 tys. firm.