Brytyjski parlament zdecyduje w sobotę, czy za niecałe dwa tygodnie dojdzie do brexitu. Posłowie zagłosują nad umową wynegocjowaną przez Borisa Johnsona.
Kolejne pytanie to: "czy porozumienie poprą wszyscy posłowie, których Boris Johnson wyrzucił niedawno z klubu parlamentarnego za głosowanie za zakazem twardego brexitu?"
"Wyobraźmy sobie jak może wyglądać ten wieczór, jeśli to zakończymy, jeśli wypełnimy wolę obywateli" - apelował premier Johnson w wywiadzie dla BBC.
Z arytmetyki parlamentarnej wynika jednak, że zadecydują pojedyncze głosy. Największe ugrupowanie opozycyjne, Partia Pracy, też nie jest monolitem. Rząd ma nadzieję, że uda mu się pozyskać głosy posłów lewicy o orientacji eurosceptycznej lub też reprezentujących eurosceptyczne okręgi.
Do ustawy o przyjęciu umowy można jednak wprowadzić poprawki. Ich dokładną listę poznamy na początku obrad Izby Gmin. Może się na niej znaleźć na przykład próba uzależnienia poparcia brexitu od referendum zatwierdzającego umowę wynegocjowaną przez Borisa Johnsona. Inny projekt zakłada uzupełnienie zgody na umowę o siatkę bezpieczeństwa. Gdyby po zielonym świetle od parlamentu rząd do końca października nie zdołał - lub nie chciał - wprowadzić w życie aktów wykonawczych niezbędnych do technicznego wprowadzenia umowy w życie, wtedy nastąpiłoby krótkie przełożenie brexitu. "Tak, by byśmy nie wypadli z Unii bez umowy przez pomyłkę" - tłumaczył telewizji Sky News pomysłodawca poprawki, konserwatysta Oliver Letwin.
Od wyniku sobotniego głosowania zależy odpowiedź na pytanie, czy premier Johnson dotrzyma swej obietnicy, że Zjednoczone Królestwo wyjdzie z Unii z końcem miesiąca.
Jeśli zielonego światła ze strony parlamentu nie będzie, premier, zgodnie z prawem, będzie musiał prosić Unię o zgodę na dalsze przełożenie brexitu. To efekt ustawy uchwalonej w zeszłym miesiącu przez Izbę Gmin, która przyjęła formę ultimatum: albo Boris Johnson uzyska zgodę Izby Gmin na porozumienie, albo musi wysłać do Brukseli wniosek o odroczenie rozstania. Termin ultimatum upływa w sobotę.