Jacht został na oceanie, a żeglarz Grzegorz Węgrzyn wrócił do domu w Gryfinie. Z naszym reporterem rozmawiał o kulisach dramatycznej akcji ratunkowej na oceanie, w wyniku której musiał przerwać rejs dookoła świata. Zdaniem Węgrzyna wydarzenia miały inny przebieg od przedstawianego przez nowozelandzkie służby. Te informowały, że polski żeglarz nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji nie chcąc opuścić jachtu z uszkodzonym sterem przy blisko 3-metrowej fali. Co działo się w Wielkanoc na Oceanie Spokojnym?
Tymczasem, według relacji Węgrzyna, na miejscu pojawił się ogromny, 200-metrowy statek handlowy, a moment, gdy jednostka podeszła do jego jachtu, był najbardziej dramatyczny w rejsie.
- Odwija mi od tej burty, patrzę, wstęga: łubudu na pokład! W tym momencie złamał mi maszt, podaje linę, mówią: ciebie bierzemy! - Jak to mnie bierzesz?! - Mam ciebie brać, a jacht zostawić! Wtedy wziąłem nóż i odciąłem hol. Nie nadawałem sygnału mayday tylko prosiłem o asystę - relacjonuje Grzegorz Węgrzyn.
Ostatecznie udało się przekonać Węgrzyna do wejścia na pokład statku "Key Opus", ale jego jacht "Regina R" być może dalej dryfuje po "ryczących czterdziestkach" na Oceanie Spokojnym.


Radio Szczecin
