- To nie jest spór o sformułowanie "polskie obozy" - tak o polsko-izraelskim kryzysie wokół nowelizacji ustawy o IPN mówi w rozmowie z Polskim Radiem ambasador Izraela w Polsce.
Anna Azari podkreśla, że krytyka Izraela dotyczy zbyt ogólnie, zdaniem izraelskich władz, napisanego przepisu o możliwości karania za przypisanie Polsce współodpowiedzialności za zbrodnie popełnione przez III Rzeszę.
Izraelska ambasador powiedziała, że w Izraelu wszyscy zdają sobie sprawę, że obozy śmierci nie były polskie, a niemieckie.
- W Izraelu nie ma problemu. Normalny, oficjalny Izrael wie, że obozy były nazistowskie, niemieckie. Ale ustawa jest bardzo szeroka, a jej język bardzo nieprecyzyjny. W Izraelu doszło do wybuchu emocji, bo Izraelczycy pomyśleli, że każdy, kto cokolwiek powie o panu Kowalskim, który coś źle zrobił, będzie oskarżany - dodała Anna Azari.
Izraelska ambasador podkreśliła, że zdaniem władz w Jerozolimie, takie zapisy w ustawie mogą spowodować karanie zarówno świadków ocalałych z Holokaustu jak i dziennikarzy, zajmujących się tą tematyką.
Polskie władze twierdzą, że strona izraelska była konsultowana w ramach prac nad ustawą. Anna Azari twierdzi jednak, że do takich konsultacji doszło w drugiej połowie 2016 roku. Strona izraelska zwracała wówczas uwagę na swoje wątpliwości. Izraelska dyplomatka twierdzi w rozmowie z Polskim Radiem, że później nie było już żadnych konsultacji ani też informacji, że ustawa trafi do Sejmu w przeddzień Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu.
- Końcem sierpnia 2016 roku spotkałam się z władzami i mówiłam, żeby tekst był inny i bardziej precyzyjny. Mówiłam, że trzeba zwrócić się do Jad Waszem a może i do innych instytucji, aby nie było takich emocji. Konsultacje zakończyły się tym, że strona, która miała problem z tekstem, myślała, że tekst jest zamrożony. Nie wiedzieliśmy, że wszystko wybuchnie w ten piątek - dodała Anna Azari.
Nowelizacja ustawy o IPN zakłada, że za używanie sformułowania „polskie obozy koncentracyjne” i podobnych będzie groziła kara grzywny lub trzech lat więzienia. Polskie władze od kilkunastu lat prowadzą na świecie kampanię w tej sprawie i protestują, gdy zagraniczni politycy i dziennikarze używają sformułowań “polskie obozy koncentracyjne”. Warszawa argumentuje, że nie miała w czasie II wojny światowej nic wspólnego z działaniami hitlerowców na terenie okupowanej Polski.
Izraelska ambasador powiedziała, że w Izraelu wszyscy zdają sobie sprawę, że obozy śmierci nie były polskie, a niemieckie.
- W Izraelu nie ma problemu. Normalny, oficjalny Izrael wie, że obozy były nazistowskie, niemieckie. Ale ustawa jest bardzo szeroka, a jej język bardzo nieprecyzyjny. W Izraelu doszło do wybuchu emocji, bo Izraelczycy pomyśleli, że każdy, kto cokolwiek powie o panu Kowalskim, który coś źle zrobił, będzie oskarżany - dodała Anna Azari.
Izraelska ambasador podkreśliła, że zdaniem władz w Jerozolimie, takie zapisy w ustawie mogą spowodować karanie zarówno świadków ocalałych z Holokaustu jak i dziennikarzy, zajmujących się tą tematyką.
Polskie władze twierdzą, że strona izraelska była konsultowana w ramach prac nad ustawą. Anna Azari twierdzi jednak, że do takich konsultacji doszło w drugiej połowie 2016 roku. Strona izraelska zwracała wówczas uwagę na swoje wątpliwości. Izraelska dyplomatka twierdzi w rozmowie z Polskim Radiem, że później nie było już żadnych konsultacji ani też informacji, że ustawa trafi do Sejmu w przeddzień Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu.
- Końcem sierpnia 2016 roku spotkałam się z władzami i mówiłam, żeby tekst był inny i bardziej precyzyjny. Mówiłam, że trzeba zwrócić się do Jad Waszem a może i do innych instytucji, aby nie było takich emocji. Konsultacje zakończyły się tym, że strona, która miała problem z tekstem, myślała, że tekst jest zamrożony. Nie wiedzieliśmy, że wszystko wybuchnie w ten piątek - dodała Anna Azari.
Nowelizacja ustawy o IPN zakłada, że za używanie sformułowania „polskie obozy koncentracyjne” i podobnych będzie groziła kara grzywny lub trzech lat więzienia. Polskie władze od kilkunastu lat prowadzą na świecie kampanię w tej sprawie i protestują, gdy zagraniczni politycy i dziennikarze używają sformułowań “polskie obozy koncentracyjne”. Warszawa argumentuje, że nie miała w czasie II wojny światowej nic wspólnego z działaniami hitlerowców na terenie okupowanej Polski.