Wróciła tam, gdzie się urodziła, wychowała i skąd wyszła, by bronić ojczyzny - te słowa często można było usłyszeć w niedzielę w miejscowości Gruszki koło Narewki na Podlasiu. Odsłonięto tam pomnik sanitariuszki Danuty Siedzikówny "Inki". Ta młoda dziewczyna w 1946 roku została skazana na śmierć przez komunistyczny aparat bezpieczeństwa i rozstrzelana.
- Stwierdziliśmy, że powinna wrócić w swoje rodzinne strony, gdzie się urodziła, wychowywała i skąd poszła w świat i już nie wróciła. Dlatego chcieliśmy sprowadzić ją tutaj chociaż duchowo, mentalnie i uhonorować to co miała w sobie najpiękniejszego, czyli honor i walkę o niepodległość. Oddała za to życie i wszyscy powinniśmy ją za to szanować - mówił nadleśniczy Robert Miszczak.
Kolega "Inki", kapitan Józef Rusak przyznał, że "Inka" zasłużyła na pomnik. - To była dziewczyna bardzo inteligenta, która kochała Polskę. Powiedziała: Józku, nie bój się, ja nikogo nie zdradzę. Umrę, ale nikogo nie zdradzę - wspominał kapitan Rusak.
Podczas uroczystości uczestnicy podkreślali też "symboliczne" przywracanie pamięci o sanitariuszce Armii Krajowej. Prezydent Andrzej Duda w liście napisał, że "Inka" wykazała się niezłomną postawą "w obronie męstwa, honoru i miłości ojczyzny". Dodał, że ta uroczystość jest "aktem zadośćuczynienia" wobec wyrządzonych krzywd.
Po wojnie Danuta Siedzikówna podjęła współpracę z antykomunistycznym podziemiem. W lipcu 1946 roku została aresztowana przez UB. Podczas śledztwa była bita i poniżana. Mimo to, odmówiła składania zeznań obciążających członków brygad wileńskich Armii Krajowej. Została skazana na śmierć. Wyrok został wykonany 28 sierpnia 1946 roku.
- Stwierdziliśmy, że powinna wrócić w swoje rodzinne strony, gdzie się urodziła, wychowywała i skąd poszła w świat i już nie wróciła - mówił nadleśniczy Robert Miszczak.