Historia bohaterki filmu "Wołyń" przypomina historię mojej matki. Z palącej się wioski uciekła z dzieckiem na rękach przed bestialsko mordującymi Ukraińcami - opowiada ks. Kazimierz Łukjaniuk z Nowogardu.
Rzeź trwała od początku roku. 30 marca rankiem banderowcy najechali wieś Pendyki. Mąż 27-letniej Heleny przebywał w niemieckim obozie, ona była w domu z synem, matką i bratem. Syna owinęła w pierzynę i rozpoczęła ucieczkę w stronę lasu.
- Przedarli się przez kordon, który strzelał w ich stronę. Mamie i kilkunastu innym osobom udało się dotrzeć do lasu - opowiada ks. Kazimierz Łukjaniuk.
Po paru dniach kilku z ocalonych wróciło do spalonej wsi w celu poszukiwania jedzenia i odzieży. Przynieśli historie o rzezi.
- Matka mamy i brat zostali zamordowani na polu. Obok nich leżał krzyż, zakrwawiony i potrzaskany. Tym krzyżem byli dobijani - dodaje ks. Łukjaniuk.
Po nocnych wędrówkach przez lasy, grupa ocalałych trafiła do niemieckiej niewoli. Pani Helenie udało się przeżyć i z mężem, już po wojnie, osiedliła się na Pomorzu Zachodnim. Dziś w miejscu wsi Pendyki rośnie las, nie ma nawet tabliczki z opisem. Jest jednak pewien symboliczny ślad.
- Tam właśnie uprawiała ogródek i jej irysy zachowały się po dzień dzisiejszy. Do dzisiaj, w głębokim lesie, pięknie kwitną - powiedział ksiądz Łukjaniuk.
W wyniku ludobójczych działań ukraińskich nacjonalistów zginęło co najmniej 100 tysięcy Polaków.