12-letni Michael z Zambii znalazł pomoc w szczecińskim szpitalu. Chłopiec przyjechał do Polski na specjalistyczne badania. Lekarze w Afryce twierdzili, że nie można go wyleczyć.
Michael ma niedowagę i jest znacznie niższy od rówieśników. W klinice przy Unii Lubelskiej w Szczecinie spędził osiem dni. Jak mówi, bardzo mu się tutaj podobało. Zapewnia nawet, że czuje się już lepiej.
- Chłopiec przeszedł badania. Okazało się, że jego niski wzrost nie jest spowodowany niedoborami żywieniowymi. Michael rósł wolniej z powodu zaburzeń hormonalnych - tłumaczy profesor Maria Giżewska. - Udało nam się zaproponować specjalistyczne leczenie, które będzie kontynuował w Zambii. Przeszkoliliśmy też jego opiekunkę, siostrę Mariolę, która będzie podawała mu leki.
Michael stracił rodziców, gdy miał zaledwie kilkanaście dni. Trafił do sierocińca, który w zambijskiej wiosce prowadzą polskie siostry. W pewnym momencie zachorował.
- Gdy okazało się, że nie rośnie, stał się smutny. Starałyśmy się znaleźć pomoc u lokalnych lekarzy. Powiedziano nam jednak, że nic nie można zrobić. Michael strasznie cierpi z powodu swojej choroby, bo czuje, że jest inny - przyznaje siostra Mariola Mierzejewska, przełożona w zambijskim sierocińcu, która razem z chłopcem przyleciała do Szczecina. - Teraz mówi, że nigdy nie spodziewał się, że ludzie mogą być tak dobrzy.
Chłopiec trafił do szczecińskiej kliniki po tym, jak w październiku zambijski dom dziecka odwiedził minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. Siostry poprosiły go o pomoc w zdiagnozowaniu dziecka.
Szef resortu ze Szczecina zaproponował leczenie w swoim macierzystym szpitalu. Terapię Michaela sfinansowała fundacja Kasisi dziennikarza Szymona Hołowni, która zajmuje się pomocą osieroconym dzieciom z Zambii.
Teraz 12-latek z szansą na normalne życie wraca do Afryki.
W sierocińcu Kasisi Children's Home, który od 1989 roku prowadzą głównie Siostry Służebniczki Starowiejskie spod Krosna, mieszka ponad 200 dzieci. Większość cierpi na aids, gruźlicę oraz malarię.
W Afryce sieroty nie mogą jednak liczyć na fachową pomoc. Do szpitala trafiają wyłącznie najbogatsi.
- Chłopiec przeszedł badania. Okazało się, że jego niski wzrost nie jest spowodowany niedoborami żywieniowymi. Michael rósł wolniej z powodu zaburzeń hormonalnych - tłumaczy profesor Maria Giżewska. - Udało nam się zaproponować specjalistyczne leczenie, które będzie kontynuował w Zambii. Przeszkoliliśmy też jego opiekunkę, siostrę Mariolę, która będzie podawała mu leki.
Michael stracił rodziców, gdy miał zaledwie kilkanaście dni. Trafił do sierocińca, który w zambijskiej wiosce prowadzą polskie siostry. W pewnym momencie zachorował.
- Gdy okazało się, że nie rośnie, stał się smutny. Starałyśmy się znaleźć pomoc u lokalnych lekarzy. Powiedziano nam jednak, że nic nie można zrobić. Michael strasznie cierpi z powodu swojej choroby, bo czuje, że jest inny - przyznaje siostra Mariola Mierzejewska, przełożona w zambijskim sierocińcu, która razem z chłopcem przyleciała do Szczecina. - Teraz mówi, że nigdy nie spodziewał się, że ludzie mogą być tak dobrzy.
Chłopiec trafił do szczecińskiej kliniki po tym, jak w październiku zambijski dom dziecka odwiedził minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. Siostry poprosiły go o pomoc w zdiagnozowaniu dziecka.
Szef resortu ze Szczecina zaproponował leczenie w swoim macierzystym szpitalu. Terapię Michaela sfinansowała fundacja Kasisi dziennikarza Szymona Hołowni, która zajmuje się pomocą osieroconym dzieciom z Zambii.
Teraz 12-latek z szansą na normalne życie wraca do Afryki.
W sierocińcu Kasisi Children's Home, który od 1989 roku prowadzą głównie Siostry Służebniczki Starowiejskie spod Krosna, mieszka ponad 200 dzieci. Większość cierpi na aids, gruźlicę oraz malarię.
W Afryce sieroty nie mogą jednak liczyć na fachową pomoc. Do szpitala trafiają wyłącznie najbogatsi.
- Chłopiec przeszedł specjalistyczne badania. Okazało się, że jego niski wzrost nie jest spowodowany niedoborami żywieniowymi. Michael rósł wolniej z powodu zaburzeń hormonalnych - tłumaczy profesor Maria Giżewska. - Udało nam się zaproponować specjalisty
- Gdy okazało się, że nie rośnie, stał się smutny. Starałyśmy się znaleźć pomoc u lokalnych lekarzy. Powiedziano nam jednak, że nic nie można zrobić. Michael strasznie cierpi z powodu swojej choroby, bo czuje, że jest inny - przyznaje siostra Mariola Mier