Kontrakty lekarskie pozwalają szpitalom omijać przepisy regulujące czas pracy. Z tego powodu lekarze dyżurują wiele godzin, ponad siły - alarmują związkowcy.
Rzecznik szpitala Witold Jajszczok tłumaczył, że lekarka była na tzw. kontrakcie. Prowadziła firmę i sama organizowała sobie pracę. Poza tym, jak mówił, trzeba rozróżnić pracę od dyżurowania. - W dniu, kiedy zdarzenie miało miejsce, pani doktor realnie pracowała przez cztery godziny. Resztę pozostawała w gotowości do podjęcia działań - powiedział Jajszczok.
Taki argument oburza Krzysztofa Bukiela z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. - Tłumaczenie, że lekarz pracuje tylko wtedy, kiedy jest przy stole operacyjnym, jest jakimś nieporozumieniem. Można powiedzieć, że kuszetkowy pracuje tylko 15 minut, kiedy wpuszcza ludzi do wagonu, a później śpi. To jest absurd - uważa Bukiel.
- To nagminne, że lekarze na kontraktach pracują godzinami - uważa dr Jerzy Friediger, wiceprezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie. - Szpital nie powie tego, że zgodził się czy prosił ją, żeby ona wzięła cztery dyżury pod rząd. Nikt niezmuszony do tego nie weźmie tylu dyżurów.
Śledztwo w sprawie śmierci lekarki prowadzi prokuratura.
Szpital w Białogardzie od dawna ma braki kadrowe. W tym roku już dwa razy zamykał niektóre oddziały, bo brakowało anestezjologów. Po śmierci kobiety NFZ stwierdził, że jednego specjalisty brakuje też na oddziale chirurgii i wszczął kontrolę. Od jej wyników będzie zależało, czy oddział będzie nadal działał w białogardzkim szpitalu.