Połączenie alkoholu i sztucznych ogni nie wyszło na dobre kilkunastu osobom, które prosto z imprez trafiły po północy do szpitalnych oddziałów ratunkowych w całym regionie.
- Z reguły nie są to jakieś duże uszkodzenia. Tak naprawdę z tych pięciu pacjentów, których do tej pory mieliśmy, jeden wymagał przyjęcia do szpitala i leczenia operacyjnego. Pozostali mogli być zaopatrywani w ramach Izby Przyjęć czyli nie musieli pozostawać w szpitalu - mówi Mazur-Grzesiuk.
Od sześciu lat mniej pacjentów trafia do szpitala w sylwestrową noc - dodaje dr Piotr Janowski z tej samej kliniki. Jednak nie musi to oznaczać, że jesteśmy ostrożniejsi podczas odpalania sztucznych ogni.
- Różnego rodzaju materiały pirotechniczne miały znacznie większą moc. Jeżeli ona wybuchła np. w ręce powodowała dużo większe uszkodzenia. Teraz są one jakby o mniejszej mocy i to też może wynikać z tego, że jest mniej tych urazów, mają mniejsze nasilenie i rozległość - tłumaczy Janowski.
Na oddział trafiali również pacjenci z mniej poważnymi urazami, takimi jak skręcenie kostki, zatrucia czy podbite oko.