"Każdego roku, 1 sierpnia, mam znów 18 lat" - mówi uczestniczka Powstania Warszawskiego Janina Ostrowska-Kin.
"Janeczka", bo tak brzmi jej pseudonim powstańczy, w Szczecinie mieszka od 1946 roku.
Podczas Powstania była sanitariuszką, batalionu "Bończa". Walczyła przez 63 dni.
Jak mówi, nie bała się, bo mimo swoich 18 lat - była dzieckiem: - Dzisiaj 18-letnia dziewczyna już wiele wie, ma wykształcenie, wiedzę z Internetu. Ona już jest dorosła, natomiast my, mając 18 lat, byliśmy dziećmi - przekonuje Ostrowska-Kin.
Nie bała się, nawet wtedy, gdy nosiła butelki z benzyną: - Nosiliśmy do takiego domu, który jeszcze do dzisiaj stoi. Chłopcy z balkonu pierwszego piętra rzucali je na czołg, który chciał ze Szpitalnej wjechać na plac Napoleona. Myśmy bronili tego dojazdu - opowiada pani Janina.
Najciężej wspomina pracę sanitariuszki, kiedy opiekowała się rannymi kolegami: - To był każdy brat. Jak mówił: "siostra", to ja zawsze miałam na uwadze tego mojego brata, który poszedł do niewoli. Byli dla mnie jak rodzina - wspomina Ostrowska-Kin.
Przed wybuchem powstania, zaczęła pracę w lecznicy laryngologicznej. Kiedy wybiła godzina "W" - wszystkie medyczne miejsca w Warszawie, stały się powstańczymi punktami.
Jak mówi pani Janina, największy był problem z lekarstwami i opatrunkami: - Nie było nic, starczyło nam leków tylko na pierwsze dwa tygodnie. Ci którzy mieli po 10 czy 12 lat chodzili po podwórkach i piwnicach. Szukali i prosili o poszewki czy ręczniki. To się wszystko darło i zamieniało na bandaże.
Wytchnieniem od ciężkiej powstańczej niedoli, były msze święte, organizowane, w różnych, dziwnych miejscach: - Na podwórku, przy trzepaku, przy kapliczce. Zbieraliśmy się na podwórku, był ksiądz. Było ogólne rozgrzeszenie wszystkich, którzy brali udział w mszy i wszyscy mogli przystępować do komunii.
Pani Janina mówi, że młodość dodawała jej skrzydeł, że mimo iż było ciężko - dawała radę.
- Nie pamiętam czy byłam głodna. Taka byłam ściśnięta, tak wychudłam. Wyszłam z powstania po dwóch miesiącach. Nie wiem, ile ważyłam przed powstaniem, ale po powstaniu ważyłam 32 kilogramy - podkreśla.
Pani Janina do końca walczyła w Powstaniu, później trafiła do obozu przejściowego w Pruszkowie. W 1946 roku przyjechała do Szczecina, tu wyszła za mąż i mieszka do dziś.
Major Zbigniew Piasecki ps. "Czekolada", walcząc w powstaniu miał 17 lat. Przyznaje, że się bał, ale przy życiu trzymała go modlitwa.
- Ja nie zginę, ja nie zginę. Ciągle ja nie zginę, że ja muszę wrócić do domu, do mamy. Wiedzieliśmy już o tym, że ojciec nie żyje. Został zamordowany w Katyniu - wspomina pan Zbigniew.
Powstanie Warszawskie trwało 63 dni. Zginęło blisko 200 tysięcy osób.