Prokurator Generalny Andrzej Seremet na konferencji prasowej odniósł się do zarzutów ministra sprawiedliwości. Minister uznał w piątek, że środowa akcja prokuratury w siedzibie tygodnika była "na wyrost".
Funkcjonariusze przyszli wtedy po taśmy, które kompromitują ważnych urzędników. Redaktor naczelny nie chciał oddać nośników danych, bo mogły one wskazywać na informatora gazety.
Według Seremeta, to dziennikarze nie chcieli współpracować - nie przedstawili się, wpuścili do redakcji tłum mediów, który wyważył drzwi, by móc filmować funkcjonariuszy ABW.
- Jestem zdumiony tym, że minister sprawiedliwości, który zna mój numer telefonu komórkowego, nie zadzwonił. Mógł poprosić mnie o przesłanie materiałów, które być może rzuciłyby inne światło na to zdarzenie - tłumaczył.
Zdaniem prokuratora generalnego, raport Marka Biernackiego jest polityczny, a nie merytoryczny.
- Minister przyznał co do joty, że przepisy, które stosowali prokuratorzy miały odniesienie do tej sytuacji, ale jednocześnie uznał, że nie dostosowali się do jakiś standardów, które nie wiadomo z czego wynikają. A w niektórych przypadkach te informacje były wręcz sprzeczne z obowiązującym prawem - grzmiał Seremet.
Jak wymieniał, nie ma przepisu, który mówi o tym, że materiały objęte tajemnicą dziennikarską należy niezwłocznie dostarczyć do sądu, by ten zdecydował czy można je ujawnić.
Jednocześnie Seremet zaznaczył, że jeśli to uspokoi nastroje, jest gotowy podać się do dymisji.
Minister sprawiedliwości Marek Biernacki mówił w piątek, że prokuratura była nieprzygotowana, bo nie uprzedziła sądu, że planuje dostarczyć dokumenty w długi weekend. W jego ocenie funkcjonariusze bezprawnie próbowali kopiować nagrania. Istniała też obawa o naruszenie tajemnicy dziennikarskiej.
Taśmy, o które chodzi to m.in. zapis rozmowy szefów NBP i MSW. Nagranie opublikował tygodnik "Wprost". Politycy dyskutowali o pomocy banku dla państwa w zamian za dymisję ministra finansów. Prokuratura próbuje ustalić, kto ich podsłuchał. Materiał: TVN24/x-news
Według Seremeta, to dziennikarze nie chcieli współpracować - nie przedstawili się, wpuścili do redakcji tłum mediów, który wyważył drzwi, by móc filmować funkcjonariuszy ABW.
- Jestem zdumiony tym, że minister sprawiedliwości, który zna mój numer telefonu komórkowego, nie zadzwonił. Mógł poprosić mnie o przesłanie materiałów, które być może rzuciłyby inne światło na to zdarzenie - tłumaczył.
Zdaniem prokuratora generalnego, raport Marka Biernackiego jest polityczny, a nie merytoryczny.
- Minister przyznał co do joty, że przepisy, które stosowali prokuratorzy miały odniesienie do tej sytuacji, ale jednocześnie uznał, że nie dostosowali się do jakiś standardów, które nie wiadomo z czego wynikają. A w niektórych przypadkach te informacje były wręcz sprzeczne z obowiązującym prawem - grzmiał Seremet.
Jak wymieniał, nie ma przepisu, który mówi o tym, że materiały objęte tajemnicą dziennikarską należy niezwłocznie dostarczyć do sądu, by ten zdecydował czy można je ujawnić.
Jednocześnie Seremet zaznaczył, że jeśli to uspokoi nastroje, jest gotowy podać się do dymisji.
Minister sprawiedliwości Marek Biernacki mówił w piątek, że prokuratura była nieprzygotowana, bo nie uprzedziła sądu, że planuje dostarczyć dokumenty w długi weekend. W jego ocenie funkcjonariusze bezprawnie próbowali kopiować nagrania. Istniała też obawa o naruszenie tajemnicy dziennikarskiej.
Taśmy, o które chodzi to m.in. zapis rozmowy szefów NBP i MSW. Nagranie opublikował tygodnik "Wprost". Politycy dyskutowali o pomocy banku dla państwa w zamian za dymisję ministra finansów. Prokuratura próbuje ustalić, kto ich podsłuchał. Materiał: TVN24/x-news