Główny podejrzany w tzw. "aferze taśmowej" był współpracownikiem służb - donosi "Gazeta Wyborcza". Według dziennika, Marek Falenta w chwili zatrzymania go przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego w czerwcu ubiegłego roku dzwonił do Jacka K. kapitana wrocławskiej delegatury ABW. Miał go prosić o poręczenie.
Wtedy miało wyjść na jaw, że biznesmen od czterech lat był informatorem ABW. Podejrzany w śledztwie dotyczącym nielegalnego nagrywania polityków w warszawskich restauracjach miał też współpracować z Centralnym Biurem Antykorupcyjnym oraz Centralnym Biurem Śledczym - donosi "Gazeta".
- Całkowicie zaprzeczamy rewelacjom podanym przez "Gazetę Wyborczą" w części dotyczącej rzekomej współpracy Centralnego Biura Śledczego z panem Falentą - mówi rzecznik prasowy CBŚ, nadkomisarz Robert Horosz. - Nie jest prawdą, że Marka Falentę rozpracowywał i prowadził jako "źródło" funkcjonariusz delegatury lubelskiej CBŚ, pan Krzysztof S., który w 2012 roku odszedł na emeryturę i jest obecnie prywatnym detektywem, tak jak to opisuje gazeta. Pan detektyw Krzysztof S. nigdy nie był funkcjonariuszem nie tylko lubelskiej delegatury, ale w ogóle Centralnego Biura Śledczego.
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie udziela informacji. Zamiast tego wydaje oświadczenie.
- Stanowisko ABW jest takie, że od samego początku ściśle współpracujemy z prokuraturą, którą prowadzi to śledztwo. Wszelkie materiały, o które zwróciła się lub zwraca się do nas prokuratura, są natychmiast jej przekazywane - mówi rzecznik ABW, Maciej Karczyński.
Tymczasem sejmowa komisja do spraw służb specjalnych oczekuje na raport w tej sprawie. - Newralgiczne jest to, że jeśli pan Falenta wszedł w posiadanie informacji, którymi dzielił się ze służbami i wszedł w posiadanie w sposób nielegalny, to absolutnie jest to karygodne i w żaden sposób nie powinno być akceptowalne - mówi przewodniczący komisji Stanisław Wziątek.
Śledztwo w sprawie nielegalnych podsłuchów polityków trwa od roku.
Z powodu ujawnienia części podsłuchanych rozmów do dymisji podał się marszałek Sejmu Radosław Sikorski oraz trzech ministrów i trzech wiceministrów w rządzie Ewy Kopacz, m.in. szef resortu zdrowia Bartosz Arłukowicz i wiceminister środowiska Stanisław Gawłowski.
Finał śledztwa prawdopodobnie we wrześniu.
- Całkowicie zaprzeczamy rewelacjom podanym przez "Gazetę Wyborczą" w części dotyczącej rzekomej współpracy Centralnego Biura Śledczego z panem Falentą - mówi rzecznik prasowy CBŚ, nadkomisarz Robert Horosz. - Nie jest prawdą, że Marka Falentę rozpracowywał i prowadził jako "źródło" funkcjonariusz delegatury lubelskiej CBŚ, pan Krzysztof S., który w 2012 roku odszedł na emeryturę i jest obecnie prywatnym detektywem, tak jak to opisuje gazeta. Pan detektyw Krzysztof S. nigdy nie był funkcjonariuszem nie tylko lubelskiej delegatury, ale w ogóle Centralnego Biura Śledczego.
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie udziela informacji. Zamiast tego wydaje oświadczenie.
- Stanowisko ABW jest takie, że od samego początku ściśle współpracujemy z prokuraturą, którą prowadzi to śledztwo. Wszelkie materiały, o które zwróciła się lub zwraca się do nas prokuratura, są natychmiast jej przekazywane - mówi rzecznik ABW, Maciej Karczyński.
Tymczasem sejmowa komisja do spraw służb specjalnych oczekuje na raport w tej sprawie. - Newralgiczne jest to, że jeśli pan Falenta wszedł w posiadanie informacji, którymi dzielił się ze służbami i wszedł w posiadanie w sposób nielegalny, to absolutnie jest to karygodne i w żaden sposób nie powinno być akceptowalne - mówi przewodniczący komisji Stanisław Wziątek.
Śledztwo w sprawie nielegalnych podsłuchów polityków trwa od roku.
Z powodu ujawnienia części podsłuchanych rozmów do dymisji podał się marszałek Sejmu Radosław Sikorski oraz trzech ministrów i trzech wiceministrów w rządzie Ewy Kopacz, m.in. szef resortu zdrowia Bartosz Arłukowicz i wiceminister środowiska Stanisław Gawłowski.
Finał śledztwa prawdopodobnie we wrześniu.