To była zbrodnia komunistyczna - tak ocenia pacyfikację Szczecina w grudniu 1970 roku przez Ludowe Wojsko Polskie i Milicję Obywatelską historyk Wojciech Lizak.
- Trudno sobie wyobrazić, żeby odpowiedzialni ludzie, nawet najbardziej wrodzy własnemu narodowi i próbujący trzymać tenże naród "za mordę", wiedząc i zdając sobie sprawę, że mimo wszystko ten protest na północy Polski nie obali władzy, wyprowadzić na ulice milicję i wojsko. W Gdańsku i Szczecinie było więcej czołgów, aniżeli Armii Czerwonej zdobywającej Gdańsk i wjeżdżającej do Szczecina, jak go Niemcy już opuścili - mówi Wojciech Lizak.
Wydarzenia grudnia 1970 roku na Wybrzeżu pokazały, że komuniści w Polsce nie rządzą w imieniu klasy robotniczej.
- Klasa robotnicza odebrała legitymizację do sprawowania władzy komunistom. Bo oni cały czas mówili, że oni rządzą w interesie klasy robotniczej. Klasa robotnicza, ta część północna z Wybrzeża, to przede wszystkim, ale nie tylko, Szczecin, Gdańsk i Elbląg. Oni powiedzieli: nie, wy nie reprezentujecie naszych interesów - mówi historyk.
W sumie w grudniu 1970 roku na Wybrzeżu, podczas protestów przeciwko podwyżce cen żywności i fatalnym warunkom pracy, śmierć poniosło co najmniej 45 osób, a ponad 1100 zostało rannych. W Szczecinie zginęła jedna kobieta i 15 mężczyzn.
Aby stłumić protesty na Wybrzeżu, komuniści użyli 27 tysięcy żołnierzy, 550 czołgów, 750 transporterów opancerzonych, wystrzelono 46 tysięcy różnego rodzaju pocisków.