"Rzeczpospolita" zmienia zdanie w sprawie swoich informacji o śladach "trotylu i nitrogliceryny" na miejscu katastrofy smoleńskiej. We wtorek wieczorem z oświadczenia dziennika zniknęło sformułowanie "pomyliliśmy się".
W aktualnej wersji gazeta cytuje wypowiedź rzecznika Prokuratury Generalnej, Mateusza Martyniuka, który powiedział, że próbki, które wykazały obecność cząstek wysokoenergetycznych "zostaną dopiero do Polski sprowadzone w ramach pomocy prawnej".
Następnie "Rzeczpospolita" podkreśla, że Prokuratura Wojskowa zapewnia, że nie wykryła na wraku rządowego tupolewa śladów trotylu i nitrogliceryny, ale "nie może jednak wykluczyć obecności materiałów wybuchowych na pokładzie z uwagi na obecność zjonizowanych składników. Analogicznych do tych, które występują w materiałach wysokoenergetycznych, w tym - materiałach wybuchowych. Nie można jednoznacznie stwierdzić obecności trotylu i nitrogliceryny".
Po tym fragmencie, dziennik usunął zwrot "pomyliliśmy się" i umieścił ciąg dalszy poprzedniego artykułu.
"To mogły być te składniki, ale nie musiały. Okazuje się, że aby ostatecznie przekonać się, czy obecne były tam materiały wybuchowe, potrzeba aż pół roku badań laboratoryjnych. Dopiero wtedy, czyli ponad trzy lata po katastrofie, mamy dowiedzieć się, czy doszło do eksplozji, czy nie" - czytamy w gazecie.
Autor artykułu opublikowanego we wtorkowej "Rzeczpospolitej", Cezary Gmyz, oświadczył później na Twitterze:
"Z niczego się nie wycofuję. Moi informatorzy to ludzie o najwyższej wiarygodności. Źródła od siebie niezależne. I zawsze będę ich chronił".
Następnie "Rzeczpospolita" podkreśla, że Prokuratura Wojskowa zapewnia, że nie wykryła na wraku rządowego tupolewa śladów trotylu i nitrogliceryny, ale "nie może jednak wykluczyć obecności materiałów wybuchowych na pokładzie z uwagi na obecność zjonizowanych składników. Analogicznych do tych, które występują w materiałach wysokoenergetycznych, w tym - materiałach wybuchowych. Nie można jednoznacznie stwierdzić obecności trotylu i nitrogliceryny".
Po tym fragmencie, dziennik usunął zwrot "pomyliliśmy się" i umieścił ciąg dalszy poprzedniego artykułu.
"To mogły być te składniki, ale nie musiały. Okazuje się, że aby ostatecznie przekonać się, czy obecne były tam materiały wybuchowe, potrzeba aż pół roku badań laboratoryjnych. Dopiero wtedy, czyli ponad trzy lata po katastrofie, mamy dowiedzieć się, czy doszło do eksplozji, czy nie" - czytamy w gazecie.
Autor artykułu opublikowanego we wtorkowej "Rzeczpospolitej", Cezary Gmyz, oświadczył później na Twitterze:
"Z niczego się nie wycofuję. Moi informatorzy to ludzie o najwyższej wiarygodności. Źródła od siebie niezależne. I zawsze będę ich chronił".